środa, 6 marca 2013

Czym jest głębsze życie?

Przypuśćmy, że jakaś anielska istota, która od dnia stworzenia doświadczała głębi i wspaniałości przebywania w Bożej obecności, pojawiłaby się na ziemi i przez pewien czas żyła między nami, chrześcijanami. Czy nie sadzicie, że byłaby zaszokowana tym, co by ujrzała?

Zastanawiałoby ją, na przykład, jak możemy być zadowoleni z naszych ubogich, byle jakich przeżyć duchowych. Mamy przecież posłanie Boże, nie tylko zapraszające nas do udziału w świętej społeczności z Nim, lecz także dające nam dokładne wskazówki, jak to osiągnąć. Tej istocie, doznającej szczęścia z bliskiego związku z Bogiem, trudno byłoby zrozumieć niedbałego, łatwego do zaspokojenia byle czym, ducha charakteryzującego większość dzisiejszego chrześcijaństwa.

A gdyby nasza hipotetyczna istota znała takie żarliwe dusze, jak Mojżesz, Dawid, Izajasz, Paweł, Jan, Szczepan, Augustyn, Rolle, Rutherford (Samuel), Newton, Brainerd czy Faber, mogłaby logicznie wywnioskować, że chrześcijaństwo XX wieku źle zrozumiało niektóre istotne zasady wiary i zatrzymało się w miejscu z braku prawdziwego poznania Boga.

A gdyby tak zasiadła na zwykłej sesji jakiejś konferencji biblijnej i usłyszała to wszystko, co z ekstrawagancją przypisujemy sobie jako wierzący w Chrystusa, a następnie porównała to z naszymi rzeczywistymi duchowymi przeżyciami? Wtedy, z pewnością, odkryłaby wielką sprzeczność pomiędzy tym, za kogo się uważamy, a tym, kim jesteśmy w rzeczywistości. Śmiałe stwierdzenia, że jesteśmy synami Bożymi, że zostaliśmy zmartwychwzbudzeni wraz z Chrystusem i wraz z Nim posadzeni w niebiosach, że mieszka w nas Duch dający życie, że jesteśmy członkami Ciała Chrystusowego i dziećmi nowo narodzonymi, są negowane przez nas samych, przez nasze postawy, nasze zachowanie, a przede wszystkim przez brak w nas ducha uwielbienia.

Gdyby nasz gość z nieba wskazał nam na wielką rozbieżność między naszymi zasadami wiary a naszym życiem, zbyto by go wyjaśnieniem, że jest to zwyczajna różnica między naszym niewzruszonym stanowiskiem w wierze a zmieniającym się stanem. (Obydwa pojęcia stan i stanowisko są elementami teologii protestanckiej. Wyrażają one: stanowisko to co jest prawdą w wierze, w Chrystusie, jako cel; oraz stan - bieżące, ziemskie niedoskonałe życie przyp. tłum.) Wtedy z pewnością przeraziłby się, że będąc istotami stworzonymi na podobieństwo Boże, pozwalamy sobie na uprawianie gry słownej i niepoważne traktowanie własnych dusz. Czyż nie jest znamienne, że ze wszystkich biblijnie wierzących chrześcijan ci, którzy przykładają największą wagę do Pawła, są często najmniej „pawłowi” z ducha? Jest ogromna i istotna różnica pomiędzy przyjęciem wyznania Pawła a życiem jak Paweł. Niektórzy z nas, od lat obserwujący z sympatią scenę chrześcijaństwa, czują się zmuszeni do sparafrazowania słów umierającej królowej i pragną zapłakać: „O Pawle, Pawle, ileż zła popełniono w twoim imieniu”. Dziesiątki tysięcy wiernych, którzy szczycą się rozumieniem Listu do Rzymian i Listu do Efezjan, nie może ukryć ostrej duchowej różnicy, jaka istnieje pomiędzy ich sercami a sercem Pawła.

Tę różnicę można określić tak: Paweł szukał, znajdował i szukał dalej. Oni szukają, znajdują i już nie szukają dalej. Po „przyjęciu” Chrystusa starają się zastąpić duchową rzeczywistość teorią, a praktyczne życie doktryną. Prawda stała się dla nich zasłoną zakrywającą twarz Boga, podczas gdy dla Pawła była drzwiami wiodącymi do bezpośredniej Jego Obecności. Duch Pawła był duchem zamiłowanego odkrywcy. Poszukiwał najwartościowszego „duchowego złota”, osobistego poznania Boga. Dzisiaj wielu ludzi popiera doktryny Pawła, nie zamierzają jednak naśladować go w jego namiętnej tęsknocie za Bożą rzeczywistością. Można o nich powiedzieć tylko tyle, że są „Pawłowi” jedynie w sensie formalnym.

fragment z książki „Klucz do głębszego życia”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz