poniedziałek, 7 stycznia 2013

Krzyż popularnego ewangelikalizmu nie jest krzyżem Nowego Testamentu

„Co zaś do mnie, niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata” Gal 4:16

Mając przed oczyma moje liczne niedoskonałości, chciałbym myśleć i mówić łaskawie o tych wszystkich, którzy przyozdabiają się w szlachetne Imię, od którego pochodzi nazywa, którą sobie przypisujemy: chrześcijanin. Ale jeśli dobrze pojmuję, co krzyż popularnego ewangelikalizmu nie jest krzyżem Nowego Testamentu. Można by go raczej nazwać nową i lśniącą ozdobą na piersi pewnego siebie i cielesnego chrześcijaństwa, którego ręce należą do Abla, ale głos jest głosem Kaina. Stary krzyż zabijał ludzi; nowy ludzi zabawia. Stary krzyż niweczył wszelką pokładaną w ciele ufność; nowy tę ufność podsyca. Stary krzyż sprowadzał łzy i krew; nowy przynosi śmiech. Ciało uśmiechając się w poczuciu pewności głosi krzyż i opiewa go w pieśniach, kłania się przed nim i wskazuje na niego, starannie stopniując napięcie słów - ale nie chce na tym krzyżu umrzeć i uparcie odmawia znoszenia jego hańby.

Dobrze wiem, że można przedstawić wiele ważkich argumentów potwierdzających naukę nowego krzyża. Przecież nowy krzyż ma swoich nawróconych oraz wielu naśladowców, a jego zwiastowanie to sukces mający odbicie w wielkich liczbach. Czyż nie powinniśmy się przystosować do zmieniających się czasów? Czy nie słyszeliśmy motta: „Nowe czasy, nowe drogi”? Któż będzie dzisiaj zainteresowany jakimś mrocznym mistycyzmem, sprowadzającym na siebie karę krzyża i sławiącym cnotę unikania rozgłosu oraz pokorę jako wartości godne praktykowania we współczesnym chrześcijaństwie? Oto właśnie te argumenty, a jest też wiele innych, może jeszcze bardziej nonszalanckich, które się wypowiada dla nadania pozoru mądrości pustemu i pozbawionemu znaczenia krzyżowi popularnego chrześcijaństwa.

Bez wątpienia jest wielu, którzy dostrzegają tragedię naszych czasów. Dlaczego milczą, skoro ich świadectwo jest tak bardzo potrzebne? W imieniu Chrystusa ludzie pozbawili krzyż Chrystusa sensu. Ludzie wykonali złoty krzyż za pomocą dłuta i przed nim zasiedli, jedzą i piją, i bawią się. W swojej ślepocie uznali dzieło własnych rąk za dzieło Bożej mocy. Może największą potrzebą naszych czasów jest nadejście proroka, który cisnąłby kamienne tablice u stóp góry i wezwał Kościół do pokuty albo na sąd.

(…) Możliwe, że jest wielu przytakujących naśladowców, którzy się wycofają, nie będąc w stanie zaakceptować wszystkich konsekwencji, jakie niesie ze sobą myśl o krzyżu. Są oni miłośnikami słońca i nie do zniesienia wydaje się im myśl, aby ciągle mieszkać pośród cienia. Nie życzą sobie mieszkać ze śmiercią ani żyć nieustannie w atmosferze umierania. Mają zdrowy instynkt. Kościół przesadził ze scenami na łożach śmierci, cmentarzami i pogrzebami. To z powodu stęchłego zapachu w kościołach, powolnego i uroczystego kroku duchownych oraz ściszonego śpiewu chóru wielu ludzi przychodzi tu po to tylko, aby oddać zmarłym ostatnią posługę. To wszystko zaś wpływa na kształtowanie myślenia o religii - że należy się jej bać, więc poddajemy się jej niczym poważnej operacji, której nie możemy uniknąć ze względu na zły stan zdrowia. Wszystko to nie jest religią krzyża, ale jej rażącą parodią. Cmentarne chrześcijaństwo, samo będąc bardzo odległe od doktryny krzyża, częściowo jest odpowiedzialne za pojawienie się w dzisiejszych czasach krzyża nowego i rozbawionego. Ludzie błagają o życie, a gdy się im powie, że życie przychodzi przez krzyż, nie są w stanie zrozumieć, jak to jest możliwe, gdyż nauczyli się kojarzyć krzyż z tablicami pamiątkowymi, z półmrokiem naw i bluszczem. Dlatego odrzucają prawdziwe przesłanie krzyża, a wraz nim pozbawiają się jedynej nadziei życia danej synom ludzkim.
(…) Życie, które idzie na krzyż i tam samo siebie uśmierca, by powstać z Chrystusem, jest bogactwem niebiańskim i nieśmiertelnym. Śmierć już nie ma nad nim mocy. Kto nie chce przynieść swego życia do krzyża, podobny jest do człowieka, który chce oszukać śmierć. Ostatecznie utraci je pomimo wszystkich swoich zmagań ze śmiercią. Człowiek, który bierze swój krzyż i naśladuje Chrystusa, wkrótce zauważy, że idzie w kierunku przeciwnym do grobu. Śmierć jest już za nim, przed nim zaś radosne i ciągle rozkwitające życie. Dni takiego człowieka nie będzie charakteryzował kościelny mrok, cmentarz, pusty ton, czarne szaty, które są tylko całunem spowijającym martwy Kościół. Jego dni będą „radością niewymowną i pełną chwały”.

Prawdziwa wiara to coś więcej niż tylko obojętne przytakiwanie. Prawdziwa wiara to miłosierne zaniesienie na krzyż przeklętego życia Adama. A to znaczy, że uznajemy wydany przez Boga wyrok skazujący naszą cielesność i dajemy Bogu prawo do zakończenia na krzyżu jej istnienia. Sami uważamy się za ukrzyżowanych z Chrystusem i za powstałych do nowego życia. Tam, gdzie istnieje taka wiara, Bóg zawsze będzie z nią współdziałał. Wtedy to rozpoczyna się niebiański podbój naszego życia, będący dziełem Boga biorącego w posiadanie naszą naturę przez gwałtowne, lecz pełne miłości wtargnięcie. Gdy już pokona nasz opór, wówczas przewiązuje nas sznurami miłości i pociąga ku Sobie. Wtedy my, „omdlali z widoku Jego piękna”, leżymy pokonani i dziękujemy mu ciągle na nowo za ten błogosławiony podbój. Wtedy odbudowane zostaje nasze zdrowie moralne, a my wznosimy oczy w górę błogosławiąc Boga Najwyższego. Potem zaś idziemy dalej, aby pokonać to, przez co zostaliśmy wcześniej pokonani.

„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.”

Boży podbój - Zwycięstwo przez klęskę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz