Człowiek, który przyjął Słowo bez
mocy, przyciął swój żywopłot, lecz pozostał on ciernisty i nigdy nie będzie on
w stanie przynieść owocu nowego życia. Nie zbiera się winnych gron z cierni ani
fig z ostów. A jednak taki właśnie człowiek może być przywódcą w kościele, a
jego wpływ i głos mogą mieć dalekosiężne skutki w wyznaczeniu miejsca religii w
jego pokoleniu. Prawda przyjęta z mocą przenosi fundament życia z Adama na
Chrystusa. Nowe motywy przekraczają próg duszy i rozpoczynają swoje działanie.
Osobowość otrzymuje nowego, innego Ducha, który czyni wierzącego nowym stworzeniem
w każdym aspekcie jego istoty. Zainteresowania tego człowieka przenoszą się z
rzeczy zewnętrznych na wewnętrzne, z rzeczy ziemskich na niebiańskie. Traci on
wiarę w mądrość wartości zewnętrznych i wyraźnie dostrzega zwodniczość
otaczającego świata. Wraz z doświadczeniami jego miłość do świata
niewidzialnego i wiecznego, jak i ufność weń wzmacniają się.
Większość chrześcijan zgodzi się
z przedstawionymi tutaj myślami, jednak przepaść pomiędzy teorią a praktyką
jest tak wielka, że aż przerażająca. Częstokroć nie dochodzi do radykalnego
przeniesienia fundamentu życia, gdyż głosi się Ewangelię bez mocy i w ten
sposób jest też ona przyjmowana. Oczywiście mogą zajść pewne zmiany: może uda
się z jej pomocą dobić korzystnego targu na poziomie intelektu lub emocji.
Cokolwiek by się jednak nie wydarzyło, nie jest to wystarczająco głębokie ani
wystarczająco radykalne. „Stworzenie” się zmieniło, lecz nie jest ono „nowe”. I
tutaj właśnie zaczyna się tragedia. Zadaniem Ewangelii jest danie nowego życia,
spowodowanie narodzenia do wysokości, do nowego poziomu istnienia; i dopóki nie
dokona się nowe narodzenie, dopóty Ewangelia nie wykonała w duszy swojej
zbawczej pracy.
Wszędzie tam, gdzie Słowo
przychodzi bez mocy, brakuje jego zasadniczej treści. Musimy pamiętać, że niebiańska
prawda zawiera w sobie władczy ton, niesie ze sobą pewne przynaglenie, pewną nieodwołalność,
której się ani nie usłyszy, ani nie poczuje bez uzdolnienia Ducha Świętego.
Musimy nieustannie pamiętać o tym, że Ewangelia to nie tylko dobra nowina, ale
również sąd, który spada na każdego słyszącego. Przesłanie Krzyża jest
rzeczywiście dobrą nowiną dla skruszonych, lecz dla tych, którzy „nie są
posłuszni Ewangelii” niesie ze sobą ostrzeżenie. Posługa Ducha Świętego wobec nieskruszonego
świata to mówienie o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. Dla grzeszników
chcących przestać być rozmyślnymi grzesznikami i pragnących stać się
posłusznymi dziećmi Boga przesłanie Ewangelii przynosi pokój bez granic. Jednak
z samej swojej natury jest również sędzią decydującym o wiecznym przeznaczeniu
człowieka.
Nasze czasy całkowicie nie
dostrzegają tego drugiego aspektu Ewangelii. "Element daru jest
przedstawiany jako wyłączna treść, czego konsekwencją jest ignorancja elementu
przeznaczenia. Aby więc stać się chrześcijaninem wystarczy zaakceptować teologię.
Tę zgodę nazywa się wiarą i myśli się, że jest ona tym, co odróżnia ludzi
zbawionych od zgubionych. Tak więc i wiara pojmowana jest jako pewnego rodzaju
religijna magia, która sprawia Panu wielką rozkosz i posiada w sobie tajemniczą
siłę otwierania Królestwa Niebios.
Chcę być w porządku wobec
wszystkich i chcę znaleźć wszelkie możliwe dobro w religijnych wierzeniach
każdego człowieka, jednak szkodliwe skutki wyznawania „wiaro magii” są
poważniejsze, niż może to sobie wyobrazić ktoś, kto się z tym nie zetknął.
Dzisiaj wiele zgromadzeń jest gorąco zapewnianych, że najważniejszym warunkiem,
który należy spełnić, aby dostać się do
nieba, jest bycie złym człowiekiem, a jedyną przeszkodą stojącą na drodze Bożej
łaski jest bycie dobrym człowiekiem. O słowie sprawiedliwość mówi się jedynie z
zimną pogardą, a na człowieka moralnego patrzy się z politowaniem.
„Chrześcijanin - głoszą ci nauczyciele - nie jest moralnie lepszy od
grzesznika, jedyną różnicą jest to, że przyjął Jezusa i dlatego ma Zbawiciela.”
Ufam, że nie zabrzmi to nonszalancko, gdy zadam pytanie: Zbawiciela od czego?
Jeżeli nie od grzechu i złego prowadzenia się, i jeżeli nie od starego upadłego
życia, to od czego? Jeżeli w odpowiedzi usłyszę, że jest to zbawienie od konsekwencji
wynikających z popełnionych w przeszłości grzechów i od nadchodzącego sądu, to
nie zadowoli mnie to. Czy usprawiedliwienie z przeszłych nieprawości jest
wszystkim, co ma różnić chrześcijanina od grzesznika? Czy jest możliwe, aby
ktoś uwierzył w Jezusa Chrystusa i nie stał się lepszym człowiekiem niż był
przedtem? Czy Ewangelia nie ma nam nic więcej do zaproponowania poza biegłym
Adwokatem, który w Dniu Sądu wyprowadzi grzeszników obronną ręką?
Boży podbój - W Słowie czy w mocy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz