Nie możemy myśleć o Bogu właściwie,
dopóki nie zaczniemy myśleć o Nim jako o Tym, który jest tu zawsze i zawsze
jest pierwszy. Jozue musiał się tego nauczyć, bowiem przez długi czas
pozostawał pomocnikiem sługi Bożego, Mojżesza. To z jego ust przyjmował Boże
słowa, mając poczucie ich całkowitej prawdziwości. Jego myślenie złączyło
Mojżesza i Boga Mojżesza w jedno. Scalenie było tak zupełne, że trudno było o
rozdzielenie myśli o nich, gdyż zawsze pojawiały się w jego umyśle razem. Lecz
Mojżesz umarł. Bóg, uprzedzając rozpacz, która mogła załamać Jozuego, dał mu
takie zapewnienie: „Jak byłem z Mojżeszem, tak będę z tobą”. Mojżesz umarł, ale
Bóg Mojżesza żyje. Nic się nie zmieniło i nic nie jest stracone. Wraz ze
śmiercią Bożego człowieka nic z samego Boga nie umiera.
„Jak byłem - tak będę.” Tylko Bóg mógł to
powiedzieć. Tylko Odwieczny może być ponadczasowym JAM JEST i powiedzieć „byłem”
i „będę”. Uznajemy więc (towarzyszy temu lęk i zdumienie), że Boża natura jest
w Swojej Istocie jednością, że jest to ponadczasowe trwanie niezmienności Jego
Istoty przez wieczność. Tutaj zaczynamy widzieć i czuć Odwieczne Trwanie. Zwróćmy
się do dowolnego momentu - a On jest tam pierwszy. On jest Alfa i Omega,
Początek i Koniec, Który był i Który jest, i Który przychodzi - Wszechmogący.
Nawet jeśli po omacku dobrniemy do najodleglejszego kresu myśli, gdzie
wyobraźnia sięga pustki sprzed stworzenia świata, tam też znajdziemy Boga. W
jednym całościowym teraźniejszym spojrzeniu obejmuje On od wieczności wszystkie
rzeczy. Trzepot skrzydeł serafinów sprzed tysiąca wieków widziany jest przez
Niego w tej chwili - bez przesunięcia wzroku.
Kiedyś uważałem takie poglądy za
metafizyczne starocie, nie mające dla kogokolwiek we współczesnym świecie
żadnego praktycznego znaczenia. Dzisiaj uznaję je za zdrowe i łatwe do pojęcia
prawdy, zawierające niewyczerpany potencjał dobra. Jeżeli na początku
chrześcijańskiego życia nie uda nam się osiągnąć właściwego punktu widzenia, to
słabość i jałowość mogą nam towarzyszyć do końca naszych dni. Może ubóstwo
naszych duchowych doświadczeń jest skutkiem tego, że skaczemy po korytarzach
Królestwa, przypominając dzieci na targowisku, które paplają o wszystkim, lecz
przy niczym się nie zatrzymują i nie mogą poznać prawdziwej wartości choćby
jednej rzeczy.
W swej niecierpliwości, tak
charakterystycznej dla istoty ludzkiej, często życzę sobie znalezienia jakiegoś
bezbolesnego sposobu, krótkich, łatwych lekcji, które mogłyby doprowadzić
współczesnego chrześcijanina do głębszego życia duchowego. Takie życzenia są
jednak daremne. Nie istnieją żadne drogi na skróty. Bóg nie ugnie się pod
naszym nerwowym pośpiechem ani nie skorzysta z metod naszego wieku
mechanizacji. Dobrze będzie, jeśli od razu przyjmiemy tę twardą prawdę, że:
człowiek, który chce poznać Boga, musi Mu poświęcić czas. Czasu poświęconego
pogłębienia znajomości z Bogiem nie można uważać za zmarnowany. Człowiek, który
chce znać Boga, musi starać się spędzić maksymalnie wiele godzin na rozmyślaniu
i modlitwie. To czynili dawni święci, to czynili godni chwały apostołowie i
dobrzy prorocy, jak i wszyscy wierzący członkowie świętego Kościoła przez
wszystkie pokolenia. Jeśli chcemy iść w tym pochodzie, musimy postępować tak
samo.
Myślmy więc o Bogu, jako o Tym, który
utrzymuje jedność Swojej niestworzonej Istoty we wszystkich Swoich dziełach
przez wszystkie Swoje lata, i mówiącym: „uczyniłem”, ale też „uczynię” i
„czynię”. Posiadanie zdrowej wiary wymaga mocnego uchwycenia się tej prawdy,
chociaż dobrze wiemy, że takie myśli rzadko wypełniają nasz umysł. Przeważnie
bowiem stoimy w naszym teraz i patrzymy wstecz przez wiarę, by zobaczyć
przeszłość wypełnioną Bogiem. Patrzymy przed siebie i widzimy Go, jak
zamieszkuje naszą przyszłość; lecz nasze teraz pozostaje nie zamieszkane, a
jeśli już, to jedynie przez nas samych. I jest to nasza wina, gdyż wyznajemy
swoisty ateizm, który sprawia, że teraz jesteśmy samotni pośród wszechświata, w
czasie pozbawionym obecności Boga. Mówimy o Nim dużo i głośno, ile w skrytości
ducha myślimy, że jest nieobecny i że sami zamieszkujemy tę niewielką
przestrzeń pomiędzy Bogiem, który był, i Bogiem, który będzie. Dlatego czujemy
się samotni samotnością odwieczną i kosmiczną. Każdy z nas przypomina małe
dziecko zagubione na zatłoczonym targowisku. Jego matka stoi kilka kroków od
niego, lecz ono jej nie widzi i jest przerażone. Chwytamy się więc każdej
wynalezionej przez religię metody, aby tylko uwolnić się od naszych strachów i
uleczyć ukryty smutek. Pomimo wszystkich naszych wysiłków pozostajemy nadal
nieszczęśliwi, nosząc w sobie zakorzenioną głęboko rozpacz człowieka samotnego
pośród ogromnego i bezludnego wszechświata.
Nie jesteśmy jednak sami, choćby taka
obawa była w nas żywa. Nasz problem polega na tym, że myślimy o sobie, jako o
ludziach samotnych. Porzućmy ten błędny pogląd. Wyobraźmy sobie, że stoimy nad
brzegiem wezbranej rzeki. Przyjmijmy, że rzeka ta jest samym Bogiem. Spoglądamy
w lewo i widzimy, jak wypływa z naszej przeszłości, patrzymy w prawo i widzimy
ją płynącą w naszą przyszłość. Ale widzimy, ze przepływa takie przez naszą
teraźniejszość. I w naszym dzisiaj jest ona taka sama, jak była w naszym
wczoraj, nie jesc ani mniejsza, ani też niczym się nie różni, ale jest tą samą
rzeką, nieprzerwanym trwaniem, w niczym nie pomniejszonym, aktywnym i mocnym,
przemieszczającym się suwerennie w kierunku naszego jutra.
Gdy wiara jest głęboka i autentyczna,
przynosi ze sobą poczucie teraźniejszego Boga. Święte Księgi świadczą
wielokrotnie o rzeczywistym spotkaniu z realną Osobą. Mężczyźni i kobiety
opisani w Biblii rozmawiali z Bogiem. Mówili do Niego i słyszeli Go
przemawiającego do nich zrozumiałymi słowami. Rozmawiali z Nim twarzą w twarz.
W ich słowach i czynach wyryta jest świetlista prawdziwość tego doświadczenia.
Prorocy tego świata, niewierzący psychologowie (poszukiwacze pozbawieni oczu,
którzy szukają światła nie pochodzącego od Boga) zostali zmuszeni do uznania
faktu, że u podstaw każdego religijnego doświadczenia leży obecność czegoś tam.
Trafniej zabrzmi obecność Kogoś tam. I właśnie to wypełniało trwałym podziwem
członków Pierwszego Kościoła Chrystusa. Uczniowie Jezusa znali tę namaszczoną
rozkosz wypływającą z przekonania, że pomiędzy nimi był On. Wiedzieli, że
niebiański Majestat staje z nimi twarzą w twarz tu na ziemi: że znaleźli się w
obecności samego Boga. Moc tego przekonania, które pozyskało i skupiło na sobie
ich uwagę przez resztę ziemskiego życia, była jednym z niezwykłości historii i
cudów tego świata. Przekonanie to podźwignęło i przemieniło ich życie,
wypełniło ich niezniszczalnym moralnym szczęściem, posłało ze śpiewem do
więzienia i na śmierć.
Nasi ojcowie mówili nam o tym i nasze
serca to potwierdzają, że poczucie obecności Tego Kogoś jest wspaniałe. Czyni
ono religię niewrażliwą na jakiekolwiek ciosy krytyki. Zabezpiecza umysł przed
załamaniem nerwowym, choćby padały najsilniejsze ciosy wroga. Czciciele Boga
teraz są w stanie pominąć wszystkie wątpliwości ludzi niewierzących. Ich
przekonanie ma potwierdzenie w sobie i nie potrzebuje ani obrony, ani dowodów.
To, co widzą i słyszą, obala wątpliwości i potwierdza ich pewność, która sięga
dalej niż siła argumentów mających na celu pokonanie jej.
Boży podbój - Odwieczne trwanie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz