poniedziałek, 3 grudnia 2012

Człowiek, który chce poznać Boga, musi Mu poświęcić czas

(…)

Nie możemy myśleć o Bogu właściwie, dopóki nie zaczniemy myśleć o Nim jako o Tym, który jest tu zawsze i zawsze jest pierwszy. Jozue musiał się tego nauczyć, bowiem przez długi czas pozostawał pomocnikiem sługi Bożego, Mojżesza. To z jego ust przyjmował Boże słowa, mając poczucie ich całkowitej prawdziwości. Jego myślenie złączyło Mojżesza i Boga Mojżesza w jedno. Scalenie było tak zupełne, że trudno było o rozdzielenie myśli o nich, gdyż zawsze pojawiały się w jego umyśle razem. Lecz Mojżesz umarł. Bóg, uprzedzając rozpacz, która mogła załamać Jozuego, dał mu takie zapewnienie: „Jak byłem z Mojżeszem, tak będę z tobą”. Mojżesz umarł, ale Bóg Mojżesza żyje. Nic się nie zmieniło i nic nie jest stracone. Wraz ze śmiercią Bożego człowieka nic z samego Boga nie umiera.

„Jak byłem - tak będę.” Tylko Bóg mógł to powiedzieć. Tylko Odwieczny może być ponadczasowym JAM JEST i powiedzieć „byłem” i „będę”. Uznajemy więc (towarzyszy temu lęk i zdumienie), że Boża natura jest w Swojej Istocie jednością, że jest to ponadczasowe trwanie niezmienności Jego Istoty przez wieczność. Tutaj zaczynamy widzieć i czuć Odwieczne Trwanie. Zwróćmy się do dowolnego momentu - a On jest tam pierwszy. On jest Alfa i Omega, Początek i Koniec, Który był i Który jest, i Który przychodzi - Wszechmogący. Nawet jeśli po omacku dobrniemy do najodleglejszego kresu myśli, gdzie wyobraźnia sięga pustki sprzed stworzenia świata, tam też znajdziemy Boga. W jednym całościowym teraźniejszym spojrzeniu obejmuje On od wieczności wszystkie rzeczy. Trzepot skrzydeł serafinów sprzed tysiąca wieków widziany jest przez Niego w tej chwili - bez przesunięcia wzroku.

Kiedyś uważałem takie poglądy za metafizyczne starocie, nie mające dla kogokolwiek we współczesnym świecie żadnego praktycznego znaczenia. Dzisiaj uznaję je za zdrowe i łatwe do pojęcia prawdy, zawierające niewyczerpany potencjał dobra. Jeżeli na początku chrześcijańskiego życia nie uda nam się osiągnąć właściwego punktu widzenia, to słabość i jałowość mogą nam towarzyszyć do końca naszych dni. Może ubóstwo naszych duchowych doświadczeń jest skutkiem tego, że skaczemy po korytarzach Królestwa, przypominając dzieci na targowisku, które paplają o wszystkim, lecz przy niczym się nie zatrzymują i nie mogą poznać prawdziwej wartości choćby jednej rzeczy.

W swej niecierpliwości, tak charakterystycznej dla istoty ludzkiej, często życzę sobie znalezienia jakiegoś bezbolesnego sposobu, krótkich, łatwych lekcji, które mogłyby doprowadzić współczesnego chrześcijanina do głębszego życia duchowego. Takie życzenia są jednak daremne. Nie istnieją żadne drogi na skróty. Bóg nie ugnie się pod naszym nerwowym pośpiechem ani nie skorzysta z metod naszego wieku mechanizacji. Dobrze będzie, jeśli od razu przyjmiemy tę twardą prawdę, że: człowiek, który chce poznać Boga, musi Mu poświęcić czas. Czasu poświęconego pogłębienia znajomości z Bogiem nie można uważać za zmarnowany. Człowiek, który chce znać Boga, musi starać się spędzić maksymalnie wiele godzin na rozmyślaniu i modlitwie. To czynili dawni święci, to czynili godni chwały apostołowie i dobrzy prorocy, jak i wszyscy wierzący członkowie świętego Kościoła przez wszystkie pokolenia. Jeśli chcemy iść w tym pochodzie, musimy postępować tak samo.

Myślmy więc o Bogu, jako o Tym, który utrzymuje jedność Swojej niestworzonej Istoty we wszystkich Swoich dziełach przez wszystkie Swoje lata, i mówiącym: „uczyniłem”, ale też „uczynię” i „czynię”. Posiadanie zdrowej wiary wymaga mocnego uchwycenia się tej prawdy, chociaż dobrze wiemy, że takie myśli rzadko wypełniają nasz umysł. Przeważnie bowiem stoimy w naszym teraz i patrzymy wstecz przez wiarę, by zobaczyć przeszłość wypełnioną Bogiem. Patrzymy przed siebie i widzimy Go, jak zamieszkuje naszą przyszłość; lecz nasze teraz pozostaje nie zamieszkane, a jeśli już, to jedynie przez nas samych. I jest to nasza wina, gdyż wyznajemy swoisty ateizm, który sprawia, że teraz jesteśmy samotni pośród wszechświata, w czasie pozbawionym obecności Boga. Mówimy o Nim dużo i głośno, ile w skrytości ducha myślimy, że jest nieobecny i że sami zamieszkujemy tę niewielką przestrzeń pomiędzy Bogiem, który był, i Bogiem, który będzie. Dlatego czujemy się samotni samotnością odwieczną i kosmiczną. Każdy z nas przypomina małe dziecko zagubione na zatłoczonym targowisku. Jego matka stoi kilka kroków od niego, lecz ono jej nie widzi i jest przerażone. Chwytamy się więc każdej wynalezionej przez religię metody, aby tylko uwolnić się od naszych strachów i uleczyć ukryty smutek. Pomimo wszystkich naszych wysiłków pozostajemy nadal nieszczęśliwi, nosząc w sobie zakorzenioną głęboko rozpacz człowieka samotnego pośród ogromnego i bezludnego wszechświata.

Nie jesteśmy jednak sami, choćby taka obawa była w nas żywa. Nasz problem polega na tym, że myślimy o sobie, jako o ludziach samotnych. Porzućmy ten błędny pogląd. Wyobraźmy sobie, że stoimy nad brzegiem wezbranej rzeki. Przyjmijmy, że rzeka ta jest samym Bogiem. Spoglądamy w lewo i widzimy, jak wypływa z naszej przeszłości, patrzymy w prawo i widzimy ją płynącą w naszą przyszłość. Ale widzimy, ze przepływa takie przez naszą teraźniejszość. I w naszym dzisiaj jest ona taka sama, jak była w naszym wczoraj, nie jesc ani mniejsza, ani też niczym się nie różni, ale jest tą samą rzeką, nieprzerwanym trwaniem, w niczym nie pomniejszonym, aktywnym i mocnym, przemieszczającym się suwerennie w kierunku naszego jutra.

Gdy wiara jest głęboka i autentyczna, przynosi ze sobą poczucie teraźniejszego Boga. Święte Księgi świadczą wielokrotnie o rzeczywistym spotkaniu z realną Osobą. Mężczyźni i kobiety opisani w Biblii rozmawiali z Bogiem. Mówili do Niego i słyszeli Go przemawiającego do nich zrozumiałymi słowami. Rozmawiali z Nim twarzą w twarz. W ich słowach i czynach wyryta jest świetlista prawdziwość tego doświadczenia. Prorocy tego świata, niewierzący psychologowie (poszukiwacze pozbawieni oczu, którzy szukają światła nie pochodzącego od Boga) zostali zmuszeni do uznania faktu, że u podstaw każdego religijnego doświadczenia leży obecność czegoś tam. Trafniej zabrzmi obecność Kogoś tam. I właśnie to wypełniało trwałym podziwem członków Pierwszego Kościoła Chrystusa. Uczniowie Jezusa znali tę namaszczoną rozkosz wypływającą z przekonania, że pomiędzy nimi był On. Wiedzieli, że niebiański Majestat staje z nimi twarzą w twarz tu na ziemi: że znaleźli się w obecności samego Boga. Moc tego przekonania, które pozyskało i skupiło na sobie ich uwagę przez resztę ziemskiego życia, była jednym z niezwykłości historii i cudów tego świata. Przekonanie to podźwignęło i przemieniło ich życie, wypełniło ich niezniszczalnym moralnym szczęściem, posłało ze śpiewem do więzienia i na śmierć.
Nasi ojcowie mówili nam o tym i nasze serca to potwierdzają, że poczucie obecności Tego Kogoś jest wspaniałe. Czyni ono religię niewrażliwą na jakiekolwiek ciosy krytyki. Zabezpiecza umysł przed załamaniem nerwowym, choćby padały najsilniejsze ciosy wroga. Czciciele Boga teraz są w stanie pominąć wszystkie wątpliwości ludzi niewierzących. Ich przekonanie ma potwierdzenie w sobie i nie potrzebuje ani obrony, ani dowodów. To, co widzą i słyszą, obala wątpliwości i potwierdza ich pewność, która sięga dalej niż siła argumentów mających na celu pokonanie jej.

 Boży podbój - Odwieczne trwanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz