Książeczka ta, traktująca o duchowej
drodze, nie została wyprodukowana, lecz narodziła się z wewnętrznej
konieczności. Ryzykując dostanie się do budzącego wątpliwości towarzystwa,
uznaję za swoje własne słowa Elihu, syna Barakeela, Buzyty ze szczepu Ram: „Gdyż
słów jestem pełen, od wnętrza duch mnie przymusza”. Również dobrze rozumiem
jego obawę, że jeśli nie przemówi, zostanie rozerwany niczym nowy bukłak. Widok
omdlewającego Kościoła oraz działanie we mnie nowej duchowej mocy wytworzyły
pragnienie, któremu nie mogłem się oprzeć. Niezależnie od tego, czy książka ta
kiedykolwiek dotrze do szerokiej publiczności, czy nie, i tak musi zostać
napisana, jeśli nawet jedynym skutkiem miałoby być sprawienie ulgi sercu
obarczonemu ciężarem nie do uniesienia. Wraz z tym szczerym przedstawieniem
genezy duchowej pozwolę sobie dodać (usuwając tym samym pewną pozorną
sprzeczność), że nie uważam, aby książka ta była w jakiś sposób oryginalna lub
posiadała jakiś głębszy poziom natchnienia, różny od tego, jakim cieszą się wszyscy
słudzy Chrystusa. „Nacisk”, o którym mówię, to po prostu skutek wysiłku, aby
być dobrym człowiekiem pośród złego świata i aby szanować Boga w pokoleniu
chrześcijan, które wydaje się być skłonne oddawać chwałę wszystkim, ale nie
Jemu.
Jeżeli mówimy o oryginalności, to ktoś
już zwrócił uwagę, że od czasów Adama nikt nie jest całkiem oryginalny. „Każdy
człowiek - powiedział Emerson - jest cytatem swoich przodków.” Mam jedną
nadzieję, że książka ta będzie uwypukleniem właściwych treści we właściwym
czasie. Jeżeli czytelnik odkryje w niej coś rzeczywiście nowego, wtedy jest on
zobowiązany we własnym sumieniu odrzucić to, gdyż każda nowość w religii jest
kłamstwem. (...)
Nie roszczę sobie żadnych praw do
rzetelnej erudycji. Nie jestem autorytetem w nauczaniu, nigdy też nie
próbowałem nim być. Czerpię pomoc stamtąd, gdzie ją znajduję, i daję memu sercu
paść się na najzieleńszych pastwiskach. Stawiam tylko jeden warunek; mój
nauczyciel musi znać Boga zgodnie ze słowami Carlyle'a: „inaczej niż tylko ze
słyszenia” oraz Chrystus musi być dla niego wszystkim we wszystkim. Jeśli
człowiek ma mi do zaoferowania tylko poprawną doktrynę, wtedy z pewnością wymknę się podczas
pierwszej przerwy, aby poszukać towarzystwa kogoś, kto na własne oczy widział,
jak cudowna jest twarz Tego, który jest „narcyzem Saronu i lilią dolin”. Tylko taki
człowiek może mi pomóc, nikt inny. (...)
Bo czyż nie jest to ta sama prawda,
jedynie inaczej powiedziana: „Duch daje życie, ciało na nic się przyda”. Nauczanie
Chrystusa kładło nacisk na ważność prawego życia wewnętrznego, i bez wątpienia
było to jedną z głównych przyczyn odrzucenia Go przez faryzeuszy skupiających
się na zewnętrznych aspektach wiary. Również Św. Paweł bezustannie głosił
doktrynę o zamieszkiwaniu Chrystusa w człowieku. Historia pokazuje także, że
Kościół zyskiwał bądź tracił swoją moc zależnie od tego, czy nauczał wiary
wypełniającej ludzkie serce, czy też od tego odchodził.
Myślę, że jesteśmy w miejscu, w którym należałoby
przestrzec przed powszechnym zwyczajem pokładania ufności w książkach. Trzeba
naprawdę zdecydowanej zmiany myślenia, aby skończyć z tym błędem, który czyni
książki i nauczycieli końcem drogi. Najgorszą rzeczą, jaką książka może uczynić
chrześcijaninowi, jest pozostawienie po sobie wrażenia, że nie przyniosła mu
niczego dobrego, zaś najlepszą rzeczą jest wskazanie mu drogi do Boga, którego
on właśnie szuka. Zadaniem dobrej książki jest bycie dla czytelnika
drogowskazem prowadzącym do Prawdy i Życia. Najlepiej służy temu książka, która
szybko staje się niepotrzebna, gdyż jest podobna do drogowskazu, o którym się
zapomina po bezpiecznym dotarciu do upragnionego portu. Zadaniem dobrej książki
jest pobudzenie czytelnika do moralnego postępowania, do zwrócenia oczu na Boga
oraz przynaglenie go do wytrwałego marszu naprzód. Więcej książka nie jest w
stanie uczynić.
Należy jeszcze nieco powiedzieć o słowie
„religia”, które pojawi się tutaj. Wiem, że wielu ludzi używało go bez zastanowienia,
polegając na definicjach ukutych przez filozofów i psychologów. Chcąc być
dobrze zrozumianym, wyjaśniam, że używając słowa „religia” mam na myśli: całą
pracę Boga wykonaną w człowieku, jak i całą odpowiedź człowieka na wewnętrzne
działanie Boga. Wyrażam w ten sposób działającą w duszy ludzkiej moc Bożą,
którą dana osoba rozpoznaje i której doświadcza. Słowo to może mieć również inne
znaczenia. Czasami będzie określeniem doktryny, innym razem znów wiary
chrześcijańskiej lub samego chrześcijaństwa w jego najszerszym znaczeniu. Jest
to słowo i dobre, i biblijne. Będę się starał używać go ostrożnie, ale proszę
też czytelnika o przebaczenie, jeśli spotka je tu częściej, niżby sobie tego
życzył.
Podróż na południe jest niemożliwa bez
zwrócenia się plecami ku północy. Człowiek nie może niczego zasadzić, jeśli
wpierw nie zaorze, ani nie może pójść naprzód, dopóki nie usunie przeszkód. Dlatego
należy być przygotowanym na oznaki krytyki, pojawiające się z różnych stron.
Uważałem za swój obowiązek sprzeciwianie się wszystkiemu, co stoi na drodze
duchowego rozwoju. Taki sprzeciw jest prawie niemożliwy bez zranienia czyichś
uczuć. Im droższy dla człowieka jest jego błąd, tym niebezpieczniejsze i
trudniejsze jest skorygowanie go. Zawsze tak jest. Wszystko, co zostało tu
napisane, poddaje pod kontrolę Słowa i Ducha. Nie tylko Słowa, ale Słowa i
Ducha. „Bóg jest duchem - powiedział nasz Pan - potrzeba więc, by czciciele
Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.” I choć niemożliwe jest posiadanie
Ducha bez posiadania choćby zadatku prawdy, to jednak na nieszczęście możliwe
jest posiadanie skorupy prawdy bez Ducha. Mamy nadzieję posiadania i Ducha, i
prawdy w pełni.