poniedziałek, 30 kwietnia 2012

O Tobie mówi moje serce: Szukaj Jego oblicza!

Mówienie o bliskości Boga lub o oddalaniu się od Niego oznacza stosowanie tego wyrażenia w sensie odnoszącym się do naszych ludzkich, zwykłych relacji. Człowiek może powiedzieć: "Czuję, że mój syn zbliża się do mnie w miarę, jak dorasta", a jednak jego syn mieszkał z nim od chwili urodzenia i nigdy w całym swoim życiu nie był poza domem dłużej niż dzień lub dwa. Cóż więc ten ojciec miał na myśli? Miał na myśli to, że chłopiec coraz więcej go poznaje w sposób osobisty i lepiej go rozumie, że bariery myślowe i uczuciowe pomiędzy nimi znikają, i że ojciec z synem coraz bardziej łączą się w sercach i myślach.

Tak więc, gdy śpiewamy na przykład: "Przyciągnij mnie, bliżej i bliżej, błogosławiony Panie", nie mamy na myśli przestrzeni, ale mówimy o bliskości przyjaźni. Modlimy się o to, aby nasza. świadomość wzrastała, modlimy się o bardziej doskonałą świadomość Bożej Obecności. Nie musimy nigdy wołać poprzez pustą przestrzeń do nieobecnego Boga. Jest On bliżej niż nasza własna dusza, bliżej niż najskrytsze myśli.

Dlaczego niektórzy "odnajdują Boga" w sposób, w jaki inni nie mogą? Dlaczego Bóg objawia Swoją Obecność tylko niektórym, a wielu innym pozwala, by borykali się w połowicznym i niedoskonałym przeżyciu chrześcijańskim? Oczywistą rzeczą jest to, że wola Boża jest taka sama dla wszystkich. Nie ma On ulubieńców w swym domu. Nigdy nie uczynił nic dla kogoś, czego by nie uczynił dla wszystkich swoich dzieci. Różnica bierze się nie z Boga, ale z nas.

Weźmy choćby jakichkolwiek dwudziestu wielkich świętych, których życie i świadectwo są powszechnie znane. Mogą to być albo postacie biblijne, lub dobrze znani chrześcijanie z czasów późniejszych. Zaskoczy nas fakt, że nie byli oni podobni do siebie.

Czasami różnica była tak duża, że aż bardzo rzucała się w oczy. Na przykład, jak bardzo różnił się Mojżesz od Izajasza; jak niepodobni byli do siebie Eliasz i Dawid; jak bardzo różnili się od siebie Jan i Paweł, święty Franciszek i Luter, Finney i Tomasz a'Kempis. Różnią się oni od siebie tak, jak różni się ludzkie życie, różne rasy, narodowości, wykształcenie, temperament, przyzwyczajenia i osobiste wartości. A jednak wszyscy oni, każdy w swoim czasie, w którym żył, chodzili po wysokiej ścieżce duchowego życia, wznoszącej się ponad drogą przeciętności.

Różnice musiały być przypadkowe i w oczach Boga bez znaczenia. Podobni byli do siebie pod jednym istotnym względem. Co to było?

Zaryzykuję sugestię, że ich jedną wspólną, ważną cechą była wrażliwość duchowa. Było w nich coś otwartego na niebo, coś, co kierowało ich do Boga. Bez jakiejkolwiek próby głębokiej analizy po prostu wiem, że posiadali duchową świadomość, i że ciągle ją rozwijali, aż stała się największą sprawą ich życia. Od przeciętnej osoby odróżniali się tym, że gdy poczuli wewnętrzną tęsknotę, wówczas podejmowali jakieś działania; nie pozostawali obojętni. W ciągu całego swego życia nabrali zwyczaju reagować duchowo. Nie byli nieposłuszni niebieskiemu widzeniu /Dz.26.19/ Tak jak Dawid trafnie to określa: "O Tobie mówi moje serce: Szukaj Jego oblicza! Szukam o Jahwe, Twojego oblicza" /Ps.27.8/

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

piątek, 27 kwietnia 2012

W rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas

Adam zgrzeszył i w szalonej panice chciał zrobić to, co jest niemożliwe: próbował ukryć się przed Obliczem Bożym. Dawid musiał również mieć przedziwne myśli próbując uciec sprzed Oblicza Pana, ponieważ napisał: "Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza?" /Ps. 139,7/ A potem w swoim psalmie, jednym z najpiękniejszych, opiewa chwałę boskiej wszechobecności. "Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś, jesteś przy mnie; gdy się w Szeolu położę. Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza, tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mię Twoja prawica"/Ps.139.8-10/. Dawid wiedział, że Boża obecność i Boże widzenie stanowi to samo, że ta widząca Obecność była z nim zanim się narodził, patrzyła na tajemnicę poczęcia jego życia. Salomon z uniesieniem wołał: "Czyż jednak naprawdę zamieszka Bóg z człowiekiem na ziemi? Przecież niebo i najwyższe niebiosa nie mogą Cię objąć, a tym mniej ta świątynia, którą zbudowałem"? /2Krn.6.18/ Paweł zapewniał Ateńczyków, że: "... w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas, w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy"/Dz.Ap.17.7.28/.

Jeśli Bóg jest obecny w każdym punkcie przestrzeni, jeśli nie możemy iść tam, gdzie by Go nie było, dlaczego więc Jego Obecność nie jest powszechnie uznawanym i honorowanym faktem? Patriarcha Jakub na pustyni odpowiedział na to pytanie. Zobaczył wizję Boga i w zachwyceniu wołał: "Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem". /Rodz.28,16/.

Jakub nigdy, choćby przez najmniejszą chwilę nie był poza zasięgiem Jego Wszechobecności; ale nie wiedział o tym. Ludzie nie wiedzą, że Bóg jest tutaj. Ach, cóż to byłaby za różnica, gdyby o tym wiedzieli?

Jego Obecność i objawienie się Jego Obecności to nie to samo. Może być pierwsze, a nie być drugiego. Bóg jest tutaj, gdy my nie jesteśmy tego świadomi. Bóg objawia się tylko wtedy, gdy jesteśmy świadomi Jego Obecności. Z naszej strony musi zaistnieć stan poddania się Duchowi Bożemu, bo właśnie Jego zadaniem jest pokazanie nam Ojca i Syna. Jeżeli z Nim współdziałamy, okazując pełne miłości poddanie się, Bóg się nam sam objawi, a to objawienie się sprawi, że powstanie różnica pomiędzy formalnym tylko życiem chrześcijańskim, a życiem promieniującym pełnym blaskiem Jego Oblicza. /Wyj.34.5/

Bóg jest zawsze i wszędzie obecny, i zawsze chce się nam objawić. Każdemu chce objawić się nie tylko jako Ten, który istnieje, ale także takim, jakim jest. Nie trzeba było nalegać, by objawił się Mojżeszowi. "A Pan zstąpił w obłoku i (Mojżesz) zatrzymał się koło Niego, i wypowiedział imię Jahwe"./Wyj.34.5/ Pan nie tylko w sposób słowny ogłosił swój charakter, ale i objawił Mojżeszowi Samego Siebie tak, że skóra na jego twarzy lśniła nadprzyrodzonym blaskiem. Będzie to wspaniały moment dla wielu z nas, gdy zaczniemy wierzyć, że Boże obietnice o objawieniu się Jego Samego są rzeczywiście prawdziwe. Pan obiecał wiele, ale nie więcej niż naprawdę zamierza uczynić.

Nasze szukanie Boga przynosi rezultat tylko dlatego, że On sam zawsze chce się nam objawić. Objawienie się ludziom nie polega na tym, że Bóg przychodzi gdzieś z daleka do duszy człowieka tylko na chwilową i krótką wizytę. Takie rozumowanie jest mylne. Przybliżanie się Boga do duszy, i odwrotnie, nie może być rozumiane w sensie przestrzennym. W myśli tej nie ma żadnego pojęcia odległości fizycznej. Nie chodzi tu o długość mierzoną w kilometrach, lecz o praktyczne doświadczenie.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

środa, 25 kwietnia 2012

Wszechobecność - Gdzie ucieknę od Twego oblicza?

"Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza?" (Psalm 139:9) W całym nauczaniu chrześcijańskim można znaleźć pewne podstawowe prawdy, które, choć czasami zakryte i będące raczej założeniem tylko, niż uznanym faktem, są tak niezbędne, jak podstawowe kolory do namalowania obrazu. Taką prawdą jest wszechobecność Boga.

Bóg mieszka pośród Swego stworzenia i wszędzie Go można zobaczyć w Jego dziełach. Bardzo śmiało mówią o tym prorocy, apostołowie i ogólnie jest to przyjęte w chrześcijańskiej teologii. Ta prawda pojawia się więc w książkach, ale z jakiegoś powodu nie zapadła do wnętrza serca przeciętnego chrześcijanina na tyle, by mogła stać się częścią jego wiary. Chrześcijańscy nauczyciele obawiają się pełnych implikacji wynikających z tej prawdy, i jeżeli w ogóle o niej wspominają, to w taki sposób, aby zanim nabierze ona jakiegoś znaczenia, uległa zatarciu. Wydaje mi się, że przyczyną tego jest obawa przed posądzaniem o panteizm. Lecz doktryna o Bożej wszechstronności z całą pewnością nie jest panteizmem.

Błąd panteizmu jest zbyt oczywisty, aby mógł kogoś zwieść. Zakłada on (panteizm), że Bóg jest sumą wszystkich stworzonych rzeczy. Przyroda i Bóg to jedno i to samo, tak więc każdy, kto dotyka liścia lub kamienia, dotyka Boga. Takie rozumowanie oczywiście zmniejsza chwałę Niezniszczalnego Bóstwa, a dążenie do nadania boskości wszystkim rzeczom całkowicie usuwa Boga ze świata.

Prawda jest taka, że chociaż Bóg mieszka w swoim świecie, jest jednak od niego oddzielony poprzez nigdy nieprzekraczalną przepaść. Chociaż można Go bardzo blisko zidentyfikować z dziełem Jego rąk, niemniej jednak dzieło to jest i wiecznie będzie inne od Niego, a On sam pozostanie jako poprzedzający i niezależny od swojego stworzenia. Jest ponad całym stworzeniem, choć jest w nim obecny.

A jakie bezpośrednie znaczenie dla chrześcijanina ma ta boska wszechobecność? Takie, że Bóg jest tutaj. Gdziekolwiek jesteśmy, Bóg jest tutaj. Nie ma i nie może być takiego miesiąca, gdzie On byłby nieobecny. Każdy z dziesięciu milionów ludzi, stojących w różnych, nieprawdopodobnie odległych od siebie miejscach, może powiedzieć tak samo prawdziwie, że Bóg jest tutaj. Żaden punkt nie leży bliżej Niego niż drugi. Nikt nie znajduje się bliżej lub dalej od Boga.

W te prawdy wierzą wszyscy chrześcijanie. Nic nam nie pozostaje, jak tylko przemyśleć na nowo i modlić się o zrozumienie tych prawd.

"Na początku Bóg". Nie materia, ponieważ sama nic nie może spowodować. Potrzebuje wcześniejszej przyczyny, i Bóg jest tą Przyczyną. Nie prawo przyrody, bo prawo przyrody - to tylko nazwa kierunku, w którym wszelkie stworzenie podążą. Kierunek trzeba zaplanować, a Planistą jest Bóg. Nie rozum, bo rozum jest też rzeczą stworzoną i musi mieć Stwórcę. Na początku Bóg, przez nic nie powodowana Przyczyna powstania materii, rozumu i praw przyrody. Od tego musimy zacząć.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

wtorek, 24 kwietnia 2012

Musimy chcieć należeć do innego świata

Jeżeli naprawdę chcemy iść z Bogiem, musimy chcieć należeć do innego świata. Mówię to dobrze wiedząc, że wielu ludzi tego świata używało tych słów z lekceważeniem i stosowało je w odniesieniu do chrześcijan jako oznakę pogardy. Niech i tak będzie. Każdy musi sobie wybrać swój świat. Jeśli my, którzy jesteśmy uczniami Jezusa Chrystusa, znając wszystkie przedstawione nam fakty i wiedząc, o co nam chodzi, chcemy wybrać Królestwo Boga jako sferę naszych zainteresowań, nie widzę powodu, dla którego ktoś miałby temu się sprzeciwiać. Jeśli na tym stracimy, strata będzie nasza. Jeśli zaś zyskamy, nikogo przez to nie ograbimy. Ten "inny świat", który jest obiektem pogardy dla tego świata, i o którym pijacy śpiewają szydercze piosenki, jest naszym starannie wybranym celem i przedmiotem świętego pragnienia.

Ale musimy unikać częstego błędu odsuwania tego "innego świata" na przyszłość. Nie należy on do przyszłości, ale do teraźniejszości. Istnieje obok świata fizycznego, a drzwi pomiędzy nimi są otwarte. "Wy natomiast, przystąpiliście" - mówi autor Listu do Hebrajczyków i używa przy tym wyraźnie czasu teraźniejszego - do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu, do Pośrednika Nowego Testamentu - Jezusa, do pokropienia krwią, która przemawia mocniej niż krew Abla." /Hbr.12.22-24/ Wszystkie te rzeczy są przeciwstawione dotykalnej górze i grzmiącym trąbom, i dźwiękowi słów, który można usłyszeć /Hbr.12.18,19/. Czyż więc nie możemy z całą pewnością wywnioskować, że tak jak rzeczywistość góry Synaj poznaje się zmysłami, tak samo rzeczywistość góry Syjon poznaje się duszą? Nie jest to jakaś sztuczka wyobraźni, ale bezpośrednia prawda. Dusza ma oczy, by widzieć i uszy, by słyszeć. Są one słabe, bo nie były używane, ale ożywione życiodajnym dotknięciem Chrystusa osiągną zdolność widzenia ostro i słyszenia bardzo wyraźnie.

W momencie, gdy skoncentrujemy się na Bogu, w naszych wewnętrznych oczach rzeczy duchowe nabiorą kształtu. Posłuszeństwo wobec słów Chrystusa doprowadzi nas do wewnętrznego objawienia się nam Boskości (por Jn.14,21-23). Da nam to wyraźną zdolność spostrzegania, umożliwiającą oglądanie Boga, jak to mówi obietnica dana czystemu sercu. Ogarnie nas nowa świadomość Boga i zaczniemy smakować, słyszeć, i wewnętrznie odczuwać Boga, który jest naszym życiem i naszym wszystkim. Będziemy ciągle widzieć światło oświecające każdego człowieka przychodzącego na świat. Coraz bardziej, w miarę jak nasze zdolności poznawcze staną się wyraźniejsze i pewniejsze, Bóg stanie się dla nas wielkim Wszystkim, a Jego Obecność będzie chwałą i cudem naszego życia.

O Boże, obudź do życia wszystkie moce mieszkające we mnie, abym mógł posiadać rzeczy wieczne. Otwórz me oczy, bym mógł widzieć. Obdarz mnie wyraźną duchową zdolnością poznawania. Pomóż mi zakosztować Ciebie i poznać, że jesteś dobry. Niech niebo będzie dla mnie bardziej realne niż kiedykolwiek były rzeczy ziemskie. Amen.
 
A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

piątek, 20 kwietnia 2012

Bóg jest i wynagradza tych, którzy go szukają

Następne słowo wymagające wyjaśnienia - to "uznać". Nie oznacza ono "wyobrazić sobie" czy "wymyślić". Wyobrażenie nie jest wiarą. Wyobrażenia i wiara różnią się od siebie nie tylko formą, ale również są sobie przeciwne. Wyobraźnia tworzy nieprawdziwe obrazy powstałe w umyśle i usiłuje nadać im wartość rzeczywistości. Wiara zaś nie tworzy, po prostu uznaje i polega na tym, co już istnieje.

Bóg i świat duchowy istnieją rzeczywiście. Można na nich tak samo pewnie polegać, jak na świecie wokół nas. Są tam (lub raczej powinniśmy powiedzieć tutaj) rzeczy duchowe przyciągające naszą uwagę i wzbudzające ufność.

Problemem naszym jest to, że w myśleniu mamy złe nawyki. Z przyzwyczajenia myślimy o świecie widzialnym jako rzeczywistym, a wątpimy w rzeczywistość świata duchowego. Nie zaprzeczamy istnieniu świata duchowego, ale wątpimy w jego rzeczywistość w przyjętym znaczeniu tego słowa.

Świat zmysłów codziennie przeszkadza nam w tym przez całe nasze życie. Jest hałaśliwy, natarczywy i ostentacyjny. Nie odwołuje się do naszej wiary, po prostu istnieje, atakując pięć naszych zmysłów, domagając się, aby go przyjąć jako jedyny i prawdziwy. Grzech tak zaślepił oczy naszych serc, że nie możemy zobaczyć innej rzeczywistości, Miasta Bożego, świecącego dokoła nas. Świat zmysłów tryumfuje. Widzialne staje się wrogiem niewidzialnego, doczesne zajmuje miejsce wieczności. Jest to przekleństwo odziedziczone przez każdego człowieka z tragicznej Adamowej rasy.

Wiara w niewidzialne leży u podstaw życia chrześcijańskiego. Cel wiary chrześcijańskiej jest też niewidzialny.

Nasze niewłaściwe myślenie pod wpływem ślepoty naszych naturalnych serc i wszechstronności rzeczy widzialnych stara się przeciwstawić to, co duchowe, temu co jest rzeczywiste. Ale w zasadzie taki kontrast nie istnieje. Jest kontrast, lecz gdzie indziej, pomiędzy rzeczywistym a wymyślonym, pomiędzy duchowym a materialnym, ale nigdy między duchowym a rzeczywistym. To, co jest duchowe, też jest rzeczywiste.

Jeśli chcemy wejść w sferę światła i mocy, do czego zachęca nas Słowo Boże, musimy zerwać ze złym przyzwyczajeniem lekceważenia tego, co duchowe. Musimy skierować naszą uwagę nie na to, co jest widzialne, ale na to, co jest niewidzialne. Tą wielką niewidzialną Rzeczywistością jest Bóg. "...Przystępujący bowiem do Boga musi wierzyć, że Bóg jest i wynagradza tych, którzy go szukają"/Hbr.11.6/ Jest to podstawa życia wiary. Stąd możemy wznosić się na nieograniczone wysokości. "Wierzycie w Boga?" - powiedział nasz Pan Jezus Chrystus - "i we Mnie wierzcie" /Jn.14.1/. Bez pierwszego nie może być drugiego.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

czwartek, 19 kwietnia 2012

Nie zadowalaj się tkaniem babiego lata na pokaz

Idealiści i relatywiści nie są umysłowo chorzy. Udowadniają swój zdrowy rozsądek żyjąc zgodnie z poczuciem rzeczywistości, którą w swej teorii odrzucają, przy czym opierają się właśnie na tych rzeczach, których braku istnienia dowodzą. Mogliby przynajmniej zdobyć się na więcej uznania dla swego poczucia rzeczywistości, gdyby tylko chcieli według niego postępować, lecz tego szczególnie nie chcą czynić. Ich idee pochodzą z głębi umysłu, a nie z życia. Gdy życie ich dotyka, odrzucają swe teorie i żyją tak, jak inni ludzie. Chrześcijanin jest zbyt poważny, by bawić się ideami dla nich samych. Nie zadowala się tkaniem babiego lata na pokaz. Jego wiara jest praktyczna. Jego życie jest uzależnione od wiary. Przez wiarę żyje lub umiera, stoi lub upada dla tego świata i przyszłości. A od niepoważnych ludzi odwraca się.

Zwykły, poważny człowiek wie, że świat jest rzeczywisty. Znajduje go, gdy budzi się w nim świadomość, i wie, że nie wymyślił sobie jego istnienia. Ten świat czekał na niego, zanim człowiek się narodził, wie o tym, że gdy będzie się przygotowywał do opuszczenia ziemskiego miejsca, świat ciągle tu będzie, aby go pożegnać. Dzięki głębokiej mądrości życia jest mądrzejszy niż tysiące ludzi, którzy wątpią. Stoi na ziemi, czuje wiatr i deszcz na twarzy, i wie, że jest to prawdziwe. Co dzień widzi słońce i gwiazdy w nocy. Widzi ostre światło błyskawicy wylatującej z burzowej chmury. Słyszy dźwięki natury i płacze z ludzkiego bólu i radości. Wie, że to wszystko jest prawdziwe. W nocy leży na chłodnej ziemi i nie obawa się, że ona zniknie lub zawali się podczas jego snu. Rano grunt nadal będzie pod nim, niebieskie niebo ponad głową, a skały i drzewa wokoło, tak samo jak wtedy, gdy zamykał oczy pierwszej nocy. Tak więc żyje i raduje się rzeczywistością tego świata.
Przy pomocy swych pięciu zmysłów poznaje ten realny świat. Dzięki zdolnościom darowanym mu przez. Boga - Stworzyciela, zdobywa wszystkie rzeczy niezbędne do ludzkiej egzystencji w tym własnym świecie, w którym Bóg go umieścił.

A więc, zgodnie z naszą definicją, Bóg jest również rzeczywisty. Jest absolutnie i całkowicie rzeczywisty, bardziej niż wszystko inne. Wszystkie inne rzeczy prawdziwe są uzależnione od Jego prawdziwości. Ta wielka rzeczywistość - to Bóg. Autor mniejszych i zależnych od Niego rzeczywistości, będących sumą stworzonych rzeczy, włączając nas. Bóg istnieje obiektywnie i niezależnie od jakiejkolwiek myśli, jaką możemy o Nim mieć. Uwielbiające serce nie stwarza sobie Obiektu Chwały. Znajduje Go, gdy budzi się z moralnego upadku o poranku swego narodzenia się z Ducha.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

środa, 18 kwietnia 2012

Duchowe Królestwo jest dookoła nas.

To wszystko prowadzi do jednego tylko wniosku, że wewnątrz naszych serc mamy narządy, przy pomocy których możemy poznać Boga tak samo, jak przy pomocy pięciu zmysłów możemy poznawać inne rzeczy. Świat fizyczny poznajemy ćwicząc zdolności, które mamy dane do tego celu. Mamy również duchowe zdolności do poznawania Boga i świata duchowego, jeśli tylko poddamy się pobudzeniu Ducha Świętego i zaczniemy ich używać.

Z góry zakładamy, że w sercu musi się dokonać najpierw dzieło zbawienia. Zdolności duchowe nieodrodzonego człowieka leżą uśpione w jego naturze, nieużywane i martwe. Ten paraliż dotknął nas poprzez grzech. Mogą one być ożywione do aktywnego życia przez działanie Ducha Świętego, gdy narodzimy się na nowo. Jest to jedna z bezmiernych korzyści, jakich dostępujemy przez zbawcze dzieło Chrystusa dokonane na krzyżu.

Lecz jeśli chodzi o odkupione dzieci Boże, dlaczego tak mało wiedzą o tej normalnej na co dzień i świadomej wspólnocie z Bogiem, jaką oferuje Pismo święte? Odpowiedzią na to jest nasza chroniczna niewiara. Tylko wiara umożliwia funkcjonowanie naszych duchowych zmysłów. Gdzie wiara jest niedoskonała, tam wynikiem będzie wewnętrzna nieczułość i odrętwienie na sprawy duchowe. Liczba takich chrześcijan jest dzisiaj ogromna. Nie trzeba żadnego dowodu na poparcie tego stwierdzenia. Wystarczy tylko spotkać się z jakimś chrześcijaninem lub wejść do pierwszego napotkanego kościoła, by uzyskać dowody.

Duchowe Królestwo jest dookoła nas, otacza nas, obejmuje nas całych, sięga do wnętrza naszej istoty i czeka, byśmy Je zauważyli i uznali. Sam Bóg czeka na naszą odpowiedź na Jego Obecność. Ten wieczny świat ożyje dla nas w chwili, gdy zaczniemy dostrzegać i uznawać rzeczywistość jego istnienia.
Użyłem dwóch słów, które wymagają bliższego określenia, jeśli jest to w ogóle możliwe. Muszę przynajmniej wyjaśnić, co mam na myśli używając ich. Są to słowa "uznawać" i "rzeczywistość".

Co oznacza dla mnie "rzeczywistość"? Jest to coś, co istnieje niezależnie od jakiejkolwiek myśli, i co istniałoby nawet wówczas, gdyby nie było żadnego umysłu, który mógłby coś na ten temat pomyśleć. To, co jest rzeczywiste, istnieje samo w sobie. Nie zależy od oceny obserwatora.

Świadomy jestem faktu, że są tacy, którzy lubią śmiać się z pojęcia rzeczywistości w umyśle przeciętnego człowieka. Śmieją się z nas idealiści, którzy podają niekończące się dowody na to, że poza rozumem nic nie jest realne. Śmieją się relatywiści lubiący pokazać, że we wszechświecie nie ma stałych punktów, na podstawie których można coś określić i zmierzyć. Siedząc na swoich wyniosłych szczytach intelektualnych śmieją się z nas na dole i określają nas, ku własnej satysfakcji, używając pogardliwego słowa "absolutyści". Szyderstwo nie powinno wytrącić chrześcijanina z równowagi. Może odwzajemnić ten uśmiech, ponieważ wie, że jest tylko jeden Absolut, to znaczy Bóg. Wie też, że ten jeden Absolut stworzył świat dla użytku człowieka i choć nie ma niczego pewnego czy realnego w samym nadaniu ostatecznego znaczenia tym słowom (definicja nie tworzy bowiem ani nie zmienia rzeczywistości, odnosi się to szczególnie do Boga), to jednak dla określenia ludzkiego celu życia wolno nam tak działać, jakby tak było. Z wyjątkiem umysłowo chorych, każdy człowiek tak postępuje. Ci nieszczęśliwi mają też problem z rzeczywistością, ale przynajmniej są konsekwentni. Trzymają się życia w zgodzie z ich pojmowaniem rzeczy. Są szczerzy i dlatego stanowią problem dla społeczeństwa.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

wtorek, 17 kwietnia 2012

Boga można poznać osobiście. "Skosztujcie i zobaczcie..."

Przeszło dwadzieścia pięć lat temu Canon Holmes, przebywający w Indiach, zwrócił uwagę na dedukcyjny charakter wiary przeciętnego człowieka w Boga. Dla większości ludzi Bóg stanowi wniosek, a nie rzeczywistość. Jest On dedukcją z dowodów uważanych przez ludzi za adekwatne, ale osobiście nie jest znany przez poszczególne jednostki. "On musi istnieć" - mówią - "dlatego wierzymy w Niego". Niektórzy nawet nie dochodzą do takich wniosków, znają Go tylko z opowiadań. Nigdy nie zadali sobie trudu, by tę sprawę samemu przemyśleć, tylko słyszeli o Nim od kogoś i w swych umysłach uwierzyli w Niego, przyjmując równocześnie różne bezwartościowe informacje, które razem tworzą całość ich wyznania wiary. Dla wielu innych Bóg jest tylko lepszą nazwą dobra, piękna czy prawdy, prawa życia czy wreszcie stwórczym początkiem wszystkich rzeczy.

Wszystkich takich pojęć dotyczących Boga jest dużo i są one bardzo różne, a tych którzy je podtrzymują, cechuje jedna wspólna rzecz: osobiście nie przeżyli poznania Boga. Możliwość intymnego poznania Boga nie dotarła do ich umysłów. Choć uznają, że On istnieje, nie myślą jednak o Nim jako o Tym, którego można znać, tak jak którego można znać, tak jak, znamy inne rzeczy i ludzi.
Chrześcijanie z całą pewnością posuwają się dalej, przynajmniej w teorii. Ich wyznanie wymaga, by wierzyć w Osobę Boga, nauczono ich też modlić się: "Ojcze nasz, któryś jest w niebie". Używanie słów "osobowość" i "ojcostwo" zakładają, że istnieje możliwość poznania Go osobiście. To, jak przypuszczam, jest uznawane teoretycznie, tym nie mniej jednak dla wielu milionów chrześcijan Bóg nie jest bardziej realny niż dla niewierzących. Całe życie próbują kochać jakiś swój ideał i być lojalnym względem niego dla samej zasady.
W przeciwieństwie do wszystkich tych zamglonych i niewyraźnych pojęć stoi jasna biblijna nauka mówiąca o tym, że Boga można poznać osobiście. Biblię przepełnia Osoba pełna Miłości, przechadzająca się między drzwiami ogrodu i wdychająca miłą woń z każdej jego części. Zawsze obecna jest Osoba: żywa, mówiąca, prosząca, miłująca, działająca i objawiająca Samego Siebie, zawsze i wszędzie, o ile tylko Jego lud osiągnął zdolność niezbędną do przyjęcia Jego objawienia.

Biblia zakłada jako coś zupełnie oczywistego, że ludzie mogą poznać Boga w taki sam bezpośredni sposób, jak poznają inne rzeczy czy osoby, które spotykają w życiu. Te same słowa użyte są do wyrażania znajomości Boga, jak i do wyrażania wiedzy o rzeczach fizycznych. "Skosztujcie i zobaczcie jak dobry jest Pan /Ps.34,9/ "Wszystkie twoje szaty pachną mirrą, aloesem, /Ps.45.9/ "Moje owce słuchają mego głosu" /Jn.10,27/ "błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą" /Mat.5,8/ Są to tylko cztery fragmenty Słowa Bożego z niezliczonej liczby przykładów. Ale ważniejszym faktem niż jakikolwiek udowadniający tekst jest to, że całe Pismo święte ukierunkowane jest na tę prawdę.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Własne "ja" stanowi tę nieprzezroczystą zasłonę

Można by przypuszczać, że właściwe pouczenie na temat zepsucia człowieka i konieczność usprawiedliwienia przez sprawiedliwość Chrystusa, samo w sobie wyzwoli nas z mocy grzechów dotyczących egoizmu, samolubstwa; ale to tak nie działa. Własne "ja" może sobie żyć doskonale przy każdym ołtarzu. Może ono patrzeć na krwawiącą ofiarę Baranka i Jego śmierć, i pozostawać nieporuszone przez ten obraz.

Własne "ja" stanowi tę nieprzezroczystą zasłonę, która przed nim ukrywa twarz Boga. Można ją usunąć tylko przez duchowe przeżycie, a nigdy przez samo pouczenie. Tak samo można starać się pouczać trąd, aby się sam usunął z naszego organizmu. Sam Bóg musi dokonać niszczącego dzieła, zanim staniemy się wolni. Musimy zaprosić krzyż, aby wykonał w nas wyrok śmierci. Musimy przeprowadzić grzechy własnego "ja" do krzyża, aby zostały osądzone. Musimy się przygotować na cierpienie, w pewnym stopniu takie, przez jakie przeszedł nasz Zbawiciel.

Pamiętajmy, że gdy mówimy o rozdarciu zasłony, mówimy to w przenośni, a myśl ta jest tak poetyczna, aż prawie miła; lecz w rzeczywistości nie ma w tym nic przyjemnego. W ludzkim przeżyciu zasłona ta zrobiona jest z żywej tkanki duchowej, z czułych i delikatnych części, z których składa się całe nasze ciało, a dotknięcie ich - oznacza ból. Rozdarcie tego - to zranienie nas, to uszkodzenie powodujące krwawienie. Bez tego krzyż przestaje być krzyżem, a śmierć przestaje być śmiercią. Śmierć nigdy nie była zabawna. Rozdzieranie czułej i delikatnej tkanki nigdy nie może być niczym innym, jak tylko straszliwym bólem. A jednak krzyż dokonał tego w stosunku do Jezusa i to samo pragnie uczynić z każdym człowiekiem, aby go uwolnić.

Strzeżmy się łatania naszego wewnętrznego życia w nadziei, że sami kiedyś dokonamy rozdarcia zasłony. Bóg musi uczynić wszystko za nas. Nasza rola - to poddanie się i ufanie. Musimy wyznać, porzucić, zaprzeć się i odrzucić życie własnego "Ja" i dopiero wtedy uznać je za ukrzyżowane, Lecz musimy być ostrożni, by móc odróżnić leniwe "przyjmowanie" od prawdziwego działania Boga. Musimy domagać się, aby dzieło zostało dokonane. Nie możemy spocząć na laurach, zadowoleni z prawidłowej nauki o ukrzyżowaniu swego "ja". Oznacza to naśladowanie króla Saula i oszczędzanie najlepszych owiec i wołów.

Nalegajmy, by Boża praca w nas dokonywana była prawdziwie, a na pewno to się stanie. Krzyż jest szorstki i niesie ze sobą śmierć, ale jest skuteczny. Nie zatrzymuje wiszącej na nim ofiary na zawsze. Przychodzi moment, gdy męka się kończy, a cierpiąca ofiara umiera. Potem następuje chwalebne i pełne mocy zmartwychwstanie, a o bólu zapomina się z powodu radości, że zasłona zostaje usunięta, i że weszliśmy w realne duchowe przeżywanie Obecności Żyjącego Boga.

Panie, jak wspaniałe są Twe drogi, a jak kręte i ciemne są drogi człowieka. Pokaż nam, jak umrzeć, byśmy mogli powstać do nowego życia. Rozedrzyj zasłonę naszego samolubnego życia, od góry do dołu, tak, jak to się stało z zasłoną Świątyni. Pragniemy podejść blisko w pełni wiary. Pragniemy mieszkać z Tobą w codziennym życiu już tu, na ziemi, tak abyśmy mogli przyzwyczaić się do oglądania chwały, gdy wejdziemy do Twych niebios, aby tam z Tobą przebywać. Prosimy Cię w Imieniu Jezusa. Amen.
 
A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

piątek, 13 kwietnia 2012

Wystawianie siebie na pokaz

Mówiąc konkretnie, samolubne życie składa się samousprawiedliwiania się, użalania się nad samym sobą, ufności w siebie, samowystarczalności, samouwielbienia, miłowania siebie i całego mnóstwa podobnych rzeczy. Tkwią w nas zbyt głęboko i stanowią zbyt dużą część naszej natury, by zwracać na siebie uwagę, dopóki nie oświeci tego światło Boże. Wyraźne objawianie się grzechów takich, jak: egotyzm, wystawianie siebie na pokaz, propagowanie siebie, jest przedziwnie tolerowane przez chrześcijańskich przywódców, nawet w kręgach nienagannie prawowiernych. Jest na to tak wiele dowodów, że właściwie dla wielu ludzi stały się one częścią Ewangelii. Ufam, że nie będzie to zbyt cyniczne stwierdzenie, gdy powiem, że rzeczy te w naszych czasach wydają się być niezbędne dla uzyskania popularności w niektórych kręgach widzialnego Kościoła. Wywyższanie siebie pod płaszczykiem wywyższania Chrystusa jest obecnie tak popularne, że prawie nie zwraca się na to uwagi.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

czwartek, 12 kwietnia 2012

Prorok mówi to, co Bóg mu objawił.

Rodzaj uwielbiania, jaki znał Faber, a jest on tylko jednym z ogromnej liczby takich ludzi, nie pochodził z samej doktrynalnej znajomości Boga. Serca pełne miłości do Bożej Trójcy to, takie, które przebywały przed Jego Obliczem i z otwartymi oczyma spoglądały na majestat Boga.

Zwykli ludzie nie znali i nie rozumieli tych, co mieli takie serca. A oni przemawiali z autorytetem duchowym, jakby do tego przywykli. Przebywając przed Jego Obliczem i mówili, co tam widzieli. Byli, to prorocy, a nie uczeni w Piśmie, ponieważ uczeni mówią to, co przeczytają, zaś prorok mówi to, co Bóg mu objawił. Rozróżnienie takie nie jest czymś wymyślonym. Pomiędzy prorokiem a uczonym jest przestrzeń ogromna jak morze. Dzisiaj mamy zbyt wielu prawowiernych nauczycieli, ale gdzie są prorocy? Twardy głos uczonego rozlega się nad głowami wierzących, ale Kościół czeka na delikatny głos świętego, który był poza zasłoną i który wewnętrznymi oczami patrzył na Cud - na Boga. A przecież ten przywilej wejścia poza zasłonę i doznawania przeżyć przed Jego Obliczem stoi otworem przed każdym dzieckiem Bożym.

Dlaczego ociągamy się, skoro rozdarcie ciała Jezusa usunęło zasłonę i nic ze strony Boga nie stoi na przeszkodzie, byśmy tam weszli?

Dlaczego zgadzamy się na to, by przez całe życie pozostawać poza Miejscem Najświętszym i nigdy tam nie wejść, by spojrzeć na Oblicze Boga? Słyszymy jak Oblubieniec mówi: "...ukaż mi swą twarz, daj mi usłyszeć swój głos! Bo słodki jest głos twój i twarz pełna wdzięku" /PnP.2.14/ Czujemy, że to wołanie jest skierowane do nas, a jednak ciągle nie podchodzimy bliżej. Mijają lata, starzejemy się, ciągle przebywając na dziedzińcu Przybytku. Co nam przeszkadza?
Odpowiedź, którą zazwyczaj się słyszy, że "jesteśmy po prostu chłodni", nie wyjaśni wszystkiego. Jest jeszcze coś ważniejszego niż chłód serca, coś, co jest źródłem tego chłodu i przyczyną jego istnienia. Co to jest? Cóż innego niż obecność zasłony na naszych sercach? To zasłona, która nie została usunięta, tak, jak ta pierwsza, ale ciągle tam pozostaje, oddziela nas od światła i zasłania nam Oblicze Boga. Zasłona naszej upadłej cielesnej natury ciągle żyje, nie osądzona we wnętrzu, nie ukrzyżowana i nie oczyszczona. To jest grubo tkana zasłona naszego życia, którego nigdy prawdziwie nie wyznaliśmy i którego w cichości wstydzimy się. Dlatego też nigdy nie przynieśliśmy go pod krzyż na sąd. Ta nieprzezroczysta zasłona nie jest zbyt tajemnicza, ani zbyt trudna, by ją móc określić. Wystarczy zajrzeć do własnego serca, by ją tam zobaczyć. Być może jest pozszywana, połatana i pocerowana, ale ciągle tam jest, jako wróg naszego życia i skuteczna przeszkoda wzrostu duchowego. Nie jest to piękna zasłona i nie spieszymy się zbytnio by o niej mówić, ale ja kieruję te słowa do tych spragnionych dusz, które zdecydowały się iść za Bogiem. Wiem też, że nie zawrócą, choćby droga chwilami prowadziła przez ciemne góry. Wewnętrzne pragnienie Boga zachęci ich do kontynuowania poszukiwań. Z powodu radości, jaka ich czeka, przetrwają nieprzyjemne sytuacje i zniosą krzyż. A więc ośmielam się teraz nazwać nici, z których ta wewnętrzna zasłona jest utkana.

Utkana jest z mocnych nici samolubnego życia, połączonych grzechów ludzkiego ducha. Przy czym nie chodzi o to, co robimy, ale o to, czym jesteśmy, i na tym polega złożoność i moc tych nici.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

środa, 11 kwietnia 2012

"Szekhina" - Obecność chwały Pana

Jakim ogromnym światem do wędrówek i morzem do pływania jest ten nasz Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa? Jest Wieczny, to znaczy, że był wcześniej niż czas i jest od niego całkowicie niezależny. Czas się zaczął w Nim i w Nim się skończy. Bóg nie składa mu hołdu i wraz z jego upływem nie zmienia się. Jest Niezmienny, co znaczy, że się nigdy nie zmienia i nigdy nie może się zmienić, nawet w najmniejszym stopniu. Aby się zmienić, musiałby stać się gorszym, a potem lepszym. Żadnej z tych rzeczy nie może uczynić, ponieważ będąc doskonały nie może być jeszcze doskonalszy, a gdyby był mniej doskonały, nie byłby Bogiem. Jest Wszechwiedzący, co znaczy, że w jednym momencie bez żadnego wysiłku wie o wszystkim, o wszystkich zjawiskach, relacjach i wydarzeniach. Nie ma On przeszłości ani przyszłości. Po prostu On jest i nie stosuje się do Niego żaden ograniczający i określający termin ludzki. Miłość, łaska i sprawiedliwość należą do Niego, również świętość, której nie da się opisać ani wyrazić.

Można tylko użyć jako porównania ognia, choć i to będzie dalekie od prawdy. W ogniu objawił się Pan w płonącym krzaku w słupie ognia przebywał w czasie całej długiej wędrówki przez pustynię. Ogień płonący pomiędzy skrzydłami cherubów, w Miejscu Najświętszym, zwany był w latach chwały Izraela "Szekhina" (Obecność chwały Pana), a gdy Stary Testament został zastąpiony Nowym, pojawił się w czasie Pięćdziesiątnicy jako płonący ogień, który spoczął na każdym uczniu.

Spinoza pisał o intelektualnej miłości Boga i w pewnym sensie miał rację. Ale największa miłość Boża nie jest intelektualna, lecz duchowa. Bóg jest Duchem i tylko duch człowieka może Go rzeczywiście poznać. W głębi ducha człowieka musi płonąć ogień, inaczej jego miłość nie ma w sobie nic z prawdy o miłowaniu Boga. Najwięksi w Królestwie Bożym to byli ci, którzy miłowali Boga więcej niż inni. Wszyscy dobrze wiemy, kim byli i chętnie oddajemy hołd ich głębokiemu i szczeremu oddaniu się. Musimy tylko chwilę pomyśleć, a ich imiona gromadnie pojawiają się z zapachem mirry, aloesu i kasji w pałacach z kości słoniowej.

Frederick Faber był jednym z tych, których dusza bardzo pragnęła Boga, tak, jak łania pragnie wody, wody ze strumieni. A bezmiar, w jakim Bóg objawił się jego szukającemu sercu, zapalił całe życie tego dobrego człowieka pełnią uwielbienia. Jego miłość odnosiła się do Trzech Osób w Trójcy w jednakowym stopniu, ale dla każdej z osobna odczuwał szczególne uczucie miłości. O Bogu Ojcu śpiewał on tak:

Tylko usiąść i myśleć o Bogu,
Jaka, to radość!
Powtarzać w myślach, wdychać Jego Imię,
Nie ma większego szczęścia na ziemi.
Ojcze Jezusa, nagrodo miłości,
Jaki to będzie zachwyt,
Upaść przed Twym tronem
I patrzeć, wciąż patrzeć na Ciebie!


Jego miłość do Jezusa była tak ogromna, że mogła go pochłonąć. Paliła się w nim jak święte i miłe opętanie, wypływała z jego warg jak stopione złoto. W jednym ze swych kazań mówi, że "gdziekolwiek się zwrócimy w Kościele Bożym, tam jest Jezus. On jest dla nas początkiem, środkiem i końcem wszystkiego” Nie ma niczego dobrego, świętego, pięknego i radosnego, czym by On nie był dla swych sług. Nikt nie musi być biedny, bo jeżeli dokona wyboru, może wybrać Jezusa jako swój najcenniejszy skarb. Nikt nie musi być przygnębiony, bo Jezus jest radością niebios, a Jego radość wchodzi do zasmuconych serc. Można przesadzać mówiąc o wielu rzeczach, ale nigdy jeśli chodzi o ogrom Jego miłości do nas. Całe nasze życie tęskni za rozmową z Jezusem, a jednak nigdy nie będzie końca miłym rzeczom, jakie możnaby o Nim powiedzieć. Wieczności nie wystarczy, aby dowiedzieć się, kim On jest, lub by chwalić Go za to, co uczynił. Ale wtedy nie będzie to miało znaczenia, bo będziemy zawsze z Nim i niczego innego nie będziemy pragnąć".

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

wtorek, 10 kwietnia 2012

Kościół umiera morzony głodem z braku Jego Obecności

Sednem chrześcijańskiego poselstwa jest sam Bóg oczekujący, by Jego odkupione dzieci weszły do świadomego przebywania przed Jego obliczem. Rodzaj chrześcijaństwa, jaki mamy obecnie, zna to Oblicze tylko w teorii. Wcale nie podkreśla, się, że chrześcijanie mają przywilej, by to obecnie realizować. Mówi się teoretycznie o tym, że jesteśmy przed Bożym Obliczem, ale nie ma mowy o tym, że musimy praktycznie tego doświadczyć. Obecne pokolenie chrześcijan przykłada do siebie niedoskonałą miarę. Marne zadowolenie zajmuje miejsce płonącej gorliwości. Zadawalamy się poleganiem na teoretycznym prawie własności i przez większą część życia nie interesujemy się tym, że w praktyce nic osobiście nie przeżywamy.

Kim jest Ten, który mieszka poza zasłoną w ogniu? Nikim innym, tylko samym Bogiem. "Wierzymy w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych i w jednego Pana, Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, zrodzonego z Ojca przed wszystkimi wiekami, Światłość ze światłości, Bóg Prawdziwy z Boga Prawdziwego, zrodzonego a nie uczynionego, współistotnego Ojcu i w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca i Syna pochodzi, i którego wraz z Ojcem i Synem czcimy jednocześnie i wielbimy". Lecz ta Święta Trójca jest jednym Bogiem, ponieważ "czcimy Jednego Boga w Trójcy, i Trójcę jako Jedność, nie mieszając Osób, ani nie dzieląc Istoty. Ponieważ jest Jedna Osoba Ojca, inna Syna i jeszcze inna Ducha Świętego. Ale Trójca z Ojca, Syna i Ducha Świętego stanowi Jedno: równa chwała i wieczny majestat". Tak mówią pradawne wyznania wiary i tak samo mówi inspirowane przez Ducha Świętego Słowo Boże.

Za zasłoną jest Bóg, którego cały świat z dziwną niekonsekwencją odczuwał, "czy znajdą Go niejako po omacku" /Dz.17.27/ Bóg objawił się w pewnym stopniu w przyrodzie, ale doskonalej we Wcieleniu. Teraz zaś oczekuje, by się objawić we Wspaniałej Pełni tym, którzy są pokorni w duchu i czyści w sercach.

Świat ginie, bo nie zna Boga, a Kościół umiera morzony głodem z braku Jego Obecności. Najlepszym lekarstwem na większość chorób religijnych byłoby wejście przed Jego Oblicze w duchowym przeżyciu, nagłe uświadomienie sobie, że jesteśmy w Bogu, a Bóg w nas. Wyrwałoby to nas z godnej pożałowania biedy i powiększyłoby nasze serca. Spaliłoby nieczystości życia, tak jak na oczach Mojżesza ogień mieszkający w krzaku spalił robactwo i grzyby.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

“Uwielbienie – utracony klejnot ewangelicznego chrześcijaństwa”

“Popadamy w okropny stan, bracia, kiedy potrafimy racjonalnie wytłumaczyć wiarę chrześcijańską. Tak samo obawiam się racjonalizmu ewangelicznego, jak i liberalizmu; jedno i drugie wiedzie w tę samą stronę. W Stanach Zjednoczonych mamy nową szkołę myślenia, która może nosić różne nazwy. Jest nazywana nowym ewangelikalizmem, ale to jest neoracjonalizm. Ewangeliczny racjonalizm, który próbuje wytłumaczyć wszystko, wyklucza tajemnicę i z życia, i z uwielbienia. Kiedy odrzucasz tajemnicę, odrzucasz także Boga. Na krótko może będziemy zdolni do zrozumienia Go w jakimś wymiarze, ale nigdy nie zrozumiemy Boga w pełni. Musi być zawsze ta nabożna cześć w duchu, która mówi „Ach Panie Boże, Ty wiesz!” To powoduje, że stoimy w milczeniu, z zapartym tchem lub na kolanach w obecności tego niesamowitego Cudu, tej Tajemnicy, niewysłowionego Majestatu, przed którym prorocy padali, przed którym Paweł, Jan i reszta padli jak nieżywi, przed którym Izajasz cofnął się wołając: jestem człowiekiem nieczystych ust.”

Cóż zatem wyraża uwielbienie? „Pełne pokory, a jednocześnie rozkoszne poczucie nabożnej
czci, pełne podziwu i zadziwiającego cudu”. Jest rzeczą przyjemną uwielbiać Boga, ale to wymaga również uniżenia; człowiek, który nigdy nie doświadczył uniżenia w obecności Bożej, nigdy nie będzie Boga wielbił. Może być członkiem Kościoła, trzymać się zasad, być zdyscyplinowany i płacić dziesięcinę, jeździć na konferencje, ale nigdy nie będzie uwielbiał Boga, dopóki się głęboko nie uniży.

„Pełne uniżenia, a jednocześnie rozkoszne poczucie pełne podziwu i nabożnej czci” W dzisiejszych czasach zupełnie brakuje nabożnej czci należnej Bogu. We współczesnym Kościele Chrystusa jest bardzo mało poczucia nabożnej czci pełnej podziwu.

Zachęcam do przeczytania bardzo wartościowego artykułu - “Uwielbienie – utracony klejnot ewangelicznego chrześcijaństwa”

Bóg chce, abyśmy weszli przed Jego Oblicze

Całe Boże Dzieło Odkupienia jest po to, by zniszczyć tragiczne skutki "podłego buntu" i aby przywieść nas z powrotem do właściwej i wiecznie trwającej wspólnoty z samym Bogiem. By tego dokonać, należało usunąć grzech, dokonać pełnego pojednania, otwarcia nam powrotu do świadomej społeczności z Bogiem i życia w Jego Obecności, przed Jego Obliczem, tak, jak dawniej. Potem, przez swe uprzedzające działanie w nas, Bóg wzbudza w nas chęć do powrotu. Pojawia się to po raz pierwszy, gdy nasze niespokojne serca zaczynają odczuwać tęsknotę do Boga i gdy odzywa się w nas głos: "Zabiorę się i pójdę do mego Ojca". /Łk.15.18/ To jest pierwszy krok, i tak jak mówi chiński mędrzec Laotse: "Wielomilowa podróż zaczyna się od pierwszego kroku".

Wewnętrzna podróż duszy z władzy grzechu do radości przed Obliczem Boga jest wspaniale zilustrowana w Starotestamentowym Przybytku. Pierwszą rzeczą jaką czynił nawracający się grzesznik, było wejście na zewnętrzny dziedziniec, gdzie składał krwawą ofiarę na miedzianym ołtarzu i omywał się w stojącej w pobliżu kadzi. Następnie, poprzez zasłonę wchodził do Miejsca Świętego, gdzie nie było naturalnego światła, lecz gdzie złoty świecznik mówiący o Jezusie jako światłości świata, rozlewał dookoła swe promienie. Był tam też chleb pokładny mówiący o Jezusie, Chlebie Żywym i ołtarz kadzielny, obraz nieustającej modlitwy.

Choć taki Starotestamentowy wyznawca odczuwał ogromną radość, to jednak nie mógł wejść przed Oblicze Boga. Od miejsca najświętszego oddzielała go jeszcze inna zasłona, gdzie ponad przebłagalnią mieszkał sam Bóg, otoczony straszną i wspaniałą chwałą. Gdy postawiono Przybytek, tylko arcykapłan raz w roku mógł tam wejść z krwią ofiarowaną za grzechy swoje i całego ludu. To właśnie ta ostatnia zasłona rozdarła się, gdy nasz Pan oddał ducha na Golgocie, a święty ewangelista wyjaśnia nam, że rozdarcie tej zasłony otworzyło możliwość każdemu Nowotestamentowemu wyznawcy na świecie, by wejść nową i żywą drogą prosto przed Oblicze Boże.

Wszystko, co jest opisane w Nowym Testamencie, zgadza się z obrazem w Starym Testamencie. Odkupieni ludzie nie muszą ze strachem oczekiwać wejścia do Miejsca Najświętszego. Bóg chce, abyśmy weszli przed Jego Oblicze i spędzali tam całe swoje życie. Musimy tego świadomie doświadczyć. Musimy to przyjąć jako coś więcej niż doktrynę, bo to oznacza życie w pełnej radości, w każdym momencie życia.

Ten blask Jego Obecności nadawał sens całemu porządkowi Lewitów. Bez obecności Boga wszystkie przedmioty Przybytku nie miały żadnej wymowy. Nie miały żadnego znaczenia ani dla Izraela, ani dla nas. Największym faktem dotyczącym Przybytku była obecność Boga Jahwe; Jego Obecność oczekiwała poza zasłoną. Podobnie też głównym faktem chrześcijaństwa jest Obecność Boga.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

piątek, 6 kwietnia 2012

Usunięcie zasłony

"Mamy więc, bracia, pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa". (Heb.10.19) 

Wśród najsłynniejszych powiedzeń Ojców Kościoła najlepiej znane jest zdanie św. Augustyna: "Ukształtowałeś nas dla siebie i nasze serca nie zaznają spokoju, dopóki nie znajdą odpocznienia w Tobie".

Ten wielki, święty człowiek w paru słowach przedstawia pochodzenie i wewnętrzną historię ludzkości. Bóg uczynił nas dla Siebie Samego, jest to jedyne wyjaśnienie zadowalające człowieka myślącego, niezależnie od tego, co mu jego natura podpowie. Jeśli błędna nauka i fałszywe rozumowanie doprowadza człowieka do wyciągnięcia innego wniosku, wówczas żaden chrześcijanin nie może wiele dla niego zrobić. Dla takiego człowieka nie mam żadnego poselstwa. Mój apel skierowany jest do tych, których mądrość Boża czegoś już nauczyła. Mówię do spragnionych serc, pobudzonych dotknięciem Boga, a tacy nie potrzebują rozumowego dowodu. Ich niezaspokojone serca dostarczą im każdego potrzebnego dowodu.

Bóg stworzył nas dla Siebie. "Mały Katechizm" uznany przez anglikańskich księży w Westminsterze, stawia bardzo stare pytania: co? i dlaczego? I daje na nie odpowiedź jednozdaniową, którą trudno jest przypisać jakiemuś nieinspirowanemu dziełu.

"Pytanie: Jaki jest główny cel człowieka? Odpowiedź: Głównym celem człowieka jest uwielbianie Boga i wieczne radowanie się Nim". Zgadza się z tym dwudziestu czterech starców, którzy upadają na twarz uwielbiając Tego, który żyje na wieki wieków, mówiąc: "Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, odebrać chwałę i cześć, i moc, boś Ty stworzył wszystko, a dzięki Twej woli zaistniało i zostało stworzone". /Ob.4.17/

Bóg stworzył nas dla Swojej chwały i tak nas ukształtował, że tak jak On, również i my możemy doznawać radości z boskiej wspólnoty, w której następuje miłe i tajemne zlewanie się pokrewnych sobie osobowości. Bóg przeznaczył nas do tego, abyśmy oglądali Go i żyli z Nim, i abyśmy czerpali życie z Jego uśmiechu. Lecz ponosimy winę za ten "podły bunt", o którym Milton mówi w swym opisie buntu szatana i jego aniołów. Zerwaliśmy więzy z Bogiem. Przestaliśmy być Mu posłuszni i kochać Go. A w obawie i z powodu winy uciekliśmy sprzed Jego Oblicza tak daleko, jak to tylko było możliwe.

A jednak, kto może uciec sprzed Jego Oblicza, gdy niebiosa niebios nie mogą Go objąć? Gdy, jak mówi Salomon, "Duch Pański wypełnia ziemię"?; /Mądr.1.7/ Gdy mówimy o obecności Pana, ważnym faktem jest Jego wszechobecność. Zupełnie inną rzeczą zaś jest objawienie Jego Obecności.. Właśnie od tej Jego objawionej Obecności uciekliśmy, jak Adam, aby ukryć się wśród drzew ogrodu, lub jak Piotr, by cofnąć się, mówiąc: "Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny". /Łk.5.8/

Tak więc, człowiek żyje na ziemi w oddaleniu od Jego Oblicza, od Jego Obecności, w oderwaniu od tego "błogosławionego Centrum", które jest naszym właściwym i prawowitym miejscem zamieszkania, i z dala od pierwszej posiadłości, której nie zachowaliśmy i której strata jest przyczyną naszego nieustającego niepokoju.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

czwartek, 5 kwietnia 2012

Cóż masz, czego byś nie otrzymał ?

Nasze dary i talenty powinniśmy oddać Jemu. Powinniśmy je widzieć takimi, jakimi są - Bożą pożyczką i nigdy nie powinniśmy uważać je za naszą własność. Nie mamy prawa do żadnych szczególnych umiejętności, nie więcej niż do posiadania niebieskich oczu czy mocnych mięśni. "Któż będzie się wyróżniał? Cóż masz, czego byś nie otrzymał"? /1Kor. 4.7/

Chrześcijanin, który choć trochę życia ma za sobą i zna siebie, zauważy objawy choroby posiadania i zasmuci się odkrywając to. Jeśli choć w małym stopniu jest w nim pragnienie Boga, będzie chciał coś z tym zrobić. Ale co powinien zrobić?

Przede wszystkim powinien przestać się bronić i nie próbować tłumaczyć się przed sobą, lub Panem. Każdy broniący się ma tylko wyłącznie siebie jako adwokata. Niech jednak przyjdzie bezbronny do Pana, a jego obrońcą stanie się sam Pan Bóg. Niech każdy pragnący chrześcijanin poczuje śliskość gruntu swego zwodzącego serca i niech oprze się na szczerej i otwartej wspólnocie z Panem.

Powinien też pamiętać, że jest to święta sprawa. Nie wystarczy jakieś przypadkowe i pobieżne potraktowanie tego. Niech przyjdzie do Pana z mocnym postanowieniem i pragnieniem, aby Bóg mu odpowiedział. Niech gorąco prosi Boga o to, aby przyjął wszystko co ma, aby usunął wszystkie rzeczy z jego serca, i aby tam rządził z całą swą mocą. Być może będzie nawet musiał szczegółowo wymienić rzeczy i osoby po kolei. Jeżeli uczyni to w sposób radykalny, to może w ten sposób skrócić czas swej próby, zamiast lat mogą to być minuty; pozwoli mu to wejść do ziemi obiecanej zanim wejdą jego powolniejsi bracia rozczulający się nad sobą i uparcie szukający tylko delikatnych dróg w chodzeniu przed Bogiem.

Nie zapominajmy o tym, że tej prawdy nie można się nauczyć na pamięć tak, jak niektórych faktów naukowych. Musimy je przeżyć, zanim je rzeczywiście poznamy. Musimy w sercach przeżyć twardość i gorzkość przeżycia Abrahama, jeśli pragniemy błogosławieństwa, które potem nastąpi. Stara, zakorzeniona w nas plaga nie opuści nas bezboleśnie. Żyjący w nas stary skąpiec nie podda się i nie umrze posłuszny naszym rozkazom. Musimy go wyrwać z serca, tak, jak się wyrywa roślinę z gleby. Musimy go usunąć z bólem i polaniem się krwi, jak to czynimy przy usuwaniu zęba: Musimy wyrzucić go z duszy siłą, jak Chrystus wypędził handlujących ze świątyni. Musimy wykraść samych siebie spod jego żałosnych błagań; które są objawem rozczulania się nad sobą, a jest to jeden z najbardziej godnych potępienia grzechów serca ludzkiego.

Jeśli chcemy naprawdę poznać Boga we wzrastającej intymności, musimy iść tą drogą wyrzeczeń. A jeśli postanowiliśmy szukać Boga, to prędzej czy później Pan podda nas tej próbie. Przechodząc swą próbę, Abraham nie rozumiał, co się z nim dzieje, ale gdyby postąpił inaczej, historia Starego Testamentu byłaby inna. Bóg z pewnością znalazłby swojego człowieka, ale strata dla Abrahama byłaby niezwykłe tragiczna. Tak więc, każdy z nas po kolei przyjdzie na miejsce próby i możemy się nawet nie spostrzec, gdy się tam znajdziemy. Nie będzie tam wiele możliwości do wyboru: jedna lub wykluczająca ją druga. Ale cała nasza przyszłość będzie zależała od wyboru, jakiego dokonamy.

Ojcze, chcę Cię poznać, lecz moje tchórzliwe serce boi się porzucić swe zabawki. Nie mogę się z nimi rozstać bez krwawienia serca i nie chcę ukrywać przed Tobą strachu przed rozstaniem się z nimi. Przychodzę cały drżący, ale przychodzę. Proszę Cię, wykorzeń z serca wszystkie rzeczy, które tak długo miłowałem i które stały się częścią mnie samego, tak, abyś mógł wejść i zamieszkać w moim sercu bez rywala. Wtedy uczynisz, że stanie się ono wspaniałym miejscem dla Twych stóp. Wtedy moje serce już nie będzie potrzebowało słońca, by w nim świeciło, ponieważ Ty będziesz jego światem że nie będzie tam nocy. Proszę Cię o to w imieniu Jezusa. Amen.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

środa, 4 kwietnia 2012

Całkowicie posłuszny i nic nie posiadający

Anioł Pański przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: "Przysięgam na siebie, taka jest wyrocznia Pana, że ponieważ uczyniłeś to, a nie oszczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia (takiego, jakie jest udziałem) twego potomstwa, dlatego, że usłuchałeś mego rozkazu". /Rdz.22.15-18/

Stary, Boży człowiek podniósł głowę, by odpowiedzieć na Głos. Oto tam, na górze, stał silny, czysty i wielki człowiek, wyróżniony przez Boga za specjalne traktowanie Go, przyjaciel i ulubieniec Najwyższego. Teraz był Mu całkowicie poddany, całkowicie posłuszny i nic nie posiadający. Wszystka, co miał, skupił w swym synu i Bóg to zabrał od niego. Bóg mógłby zacząć od zewnętrznego życia Abrahama i dochodzić stopniowo do środka. Lecz wybrał szybkie wdarcie się do środka serca i zdobycie go za jednym cięciem. W ten sposób Bóg zaoszczędził czasu i środków. Bardzo bolało, ale przyniosło rezultat.

Powiedziałem, że Abraham nic nie posiadał, ale czyż ten biedny człowiek nie był bogaty? Wszystko, co przedtem miał, ciągle do niego należało: owce, wielbłądy, stada i wszystkie inne dobra. Miał też żonę, przyjaciół, a nade wszystko syna, Izaaka. Miał wszystko, ale nie posiadał nic. Tu ukryty jest ów duchowy sekret. Na tym polega wonna teologia serca, której można się nauczyć tylko w szkole wyrzeczenia. Książki teologiczne pomijają ten aspekt, ale mądry to zrozumie.

Po gorzkim i błogosławionym doświadczeniu, myślę, że słowa "mój" i "moje" nigdy już nie miały tego samego znaczenia dla Abrahama. Zawarta w nich myśl egoistycznego posiadania na zawsze zniknęła z jego serca. Rzeczy zostały wyrzucone na zawsze. Stały się teraz w stosunku do niego zewnętrzne. Jego serce było uwolnione od nich. Świat mówił: "Abraham jest bogaty", ale stary patriarcha tylko się uśmiechał. Nie mógł im tego wyjaśnić, ale wiedział, że do niego nic nie należy, że jego prawdziwe bogactwa były wewnątrz niego i były wieczne.

Nie powinno być wątpliwości, że takie przywiązywanie się do rzeczy jest najszkodliwszym zwyczajem w życiu. Ponieważ jest to czymś bardzo naturalnym, dlatego bardzo rzadko uznaje się to za zło. Ale skutki są tragiczne.

Bardzo często w oddaniu naszych bogactw Panu przeszkadza nam obawa o ich bezpieczeństwo. Odnosi się to szczególnie do naszych umiłowanych i przyjaciół. Ale nie powinniśmy się obawiać. Nasz Pan nie przyszedł po to, by niszczyć, ale po to, by zbawić. Wszystko, co Mu oddamy, jest w Jego ręku bezpieczne, a wszystko, co nie jest w Jego ręku, nie jest bezpieczne.

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga

wtorek, 3 kwietnia 2012

Weź twego syna i tam złóż go w ofierze

Droga do głębszego poznania Boga wiedzie przez samotne doliny duchowego ubóstwa i zaparcia się wszystkich rzeczy. Błogosławieni są ci, którzy oglądają Królestwo, a którzy odrzucili każdą zewnętrzną rzecz i wykorzenili z serca wszystkie myśli o posiadaniu czegoś, jako celu samego w sobie. To są ci "ubodzy w duchu". Doszli do stanu, który można by porównać do zwykłego żebraka na ulicach Jerozolimy. W tym właśnie znaczeniu Chrystus używał słowa "ubodzy". Ci błogosławieni ubodzy nie są już niewolnikami tyranii rzeczy. Złamali jarzmo ciemięzcy, a uczynili to nie przez walkę, ale przez poddanie się. Tak więc, choć wolni od chęci posiadania, jednak wszystko do nich należy. "Do nich należy Królestwo Niebieskie". Proszę, potraktujcie to poważnie. Nie przyjmujcie tego jako zwykłej nauki biblijnej, którą należy zmagazynować w umyśle wraz z innymi doktrynami. Potraktujcie to jako znak drogowy wskazujący bardziej zielone pastwiska, drogę wykutą na zboczu góry wiodącej do Boga. Nie wolno nam jej ominąć, jeżeli chcemy iść dalej w tym świętym dążeniu. Musimy kolejno robić krok za krokiem. Jeśli nie zechcemy zrobić jakiegoś kroku, cała nasza wędrówka się zakończy.

Bardzo często Nowotestamentowa zasada życia duchowego znajduje najlepszą ilustrację w Starym Testamencie. W opowiadaniu o Abrahamie i Izaaku mamy dramatyczny obraz oddanego życia i wspaniały komentarz o pierwszym błogosławieństwie z Kazania na Górze.

Abraham był już stary, gdy urodził się Izaak. Tak stary, że mógłby być jego dziadkiem. Syn stał się od razu dla niego rozkoszą i niemalże bożkiem. Od chwili, gdy po raz pierwszy schylił się, by wziąć tę małą, dziwną istotę w swoje ramiona, jego serce stało się niewolnikiem miłości do syna. Bóg zadał sobie trud, by opowiedzieć o sile tego uczucia. Nie trudno też jest to zrozumieć. Dla ojcowskiego serca to dziecko było wszystkim, co najświętsze: obietnicami Boga, przymierzami, nadzieją wielu lat i odległą wizją mesjańską. Gdy obserwował jego wzrost od niemowlęcia do lat młodzieńczych, serce starszego człowieka coraz bardziej zespalało się z życiem syna, aż ta więź doszła do momentu, gdy stawała się niebezpieczna. Właśnie wtedy Bóg zainterweniował.

"Weź twego syna" - powiedział Bóg do Abrahama - "jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę" /Rdz.22.2/. Święty autor oszczędza nam opisu agonii tamtej nocy, na wzgórzu Beerszeba; gdzie sędziwy człowiek rozmawiał o tym ze swoim Bogiem, ale wyobraźnia może nam pokazać zgrozę załamania się i konwulsyjne zwijanie się, w osamotnieniu, pod gołym niebem. Prawdopodobnie nie było w żadnym innym człowieku takiego śmiertelnego bólu aż do momentu; gdy Zbawiciel toczył bój w ogrodzie Getsemane. O, gdyby Abraham mógł sam umrzeć. Byłoby to o wiele łatwiejsze, ponieważ był już stary i śmierć nie byłaby zbyt ciężkim doświadczeniem dla kogoś, kto tak długo chodził z Bogiem. Oprócz tego byłoby miło choćby ostatnim spojrzeniem popatrzeć na silnego chłopca, który żyłby po to, by kontynuować linię Abrahama i wypełnić wszystkie obietnice dane przez Boga w Ur Chaldejskim.

Jakże mógłby zabić chłopca? Nawet gdyby jego serce z bólem zgodziło się to zrobić, to jak pogodzić to z obietnicą: "Od Izaaka będzie nazwane twoje potomstwo"?/Rdz.21.12/ Była to Była to próba ognia dla Abrahama i nie zawiódł w tym ważnym momencie. Podczas, gdy gwiazdy nadal jasno świeciły nad namiotem, gdzie spał Izaak, zanim nastał świt, święty starzec powziął decyzję. Odda syna Bogu na ofiarę, tak jak On chce i będzie ufał Bogu, że go wzbudzi z martwych.

Tak mówi autor Listu do Hebrajczyków, /Hbr.11.19/ a była to decyzja bolejącego serca, powzięta w ciemnościach nocy. Wstał rano, by zrealizować plan. Wspaniałą rzeczą jest to, że chociaż Abraham mylił się co do Bożej metody, jednak prawidłowo odczuł sekret wielkiego Bożego serca. To rozwiązanie doskonale zgadza się z zapisem w Nowym Testamencie: "Kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa"./Łk.9,24/

Bóg pozwolił cierpiącemu, sędziwemu człowiekowi iść przez to doświadczenie aż do chwili, gdzie wiedział, że nie będzie odwrotu, i wtedy dopiero powstrzymał go, aby nie zabijał chłopca. Do zadziwionego patriarchy mówi teraz: "W porządku, Abrahamie. Nigdy nie zamierzałem spowodować, abyś zabił chłopca. Chciałem tylko usunąć go ze świątyni twego serca, abym mógł tam spokojnie rządzić. Teraz możesz mieć chłopca, całego i zdrowego. Zabierz go z powrotem do namiotu. Teraz wiem, że boisz się Boga, ponieważ nie wzbraniałeś się oddać Mi twego syna, twego jedynego syna". /Rdz.22.10-12/

A.W. Tozer z książki Szukanie Boga