czwartek, 27 grudnia 2012

Bóg stał się teraz naszym sługą wyczekującym na nasze polecenie

Bóg uczynił nas na Swój obraz, a jedną z cech tego podobieństwa jest wolna wola. Słyszymy Boga mówiącego: „Kto chce, niech przyjdzie”. Z własnych gorzkich doświadczeń znamy tragedię nie poddającej się woli ludzkiej, znamy błogosławieństwo lub grozę, o których decyduje nasz ludzki wybór. Jednak za tym wszystkim, a jednocześnie poprzedzając to wszystko stoi suwerenne prawo Boga, który sam powołuje świętych i sam decyduje o ludzkim przeznaczeniu. Do Niego należy zasadniczy wybór. Wybór wtórny znajduje się w naszych rękach. Z naszej strony zbawienie jest sprawą decyzji, ze strony Boga jest ono zdobyciem człowieka, zagarnięciem go, podbojem dokonanym przez Najwyższego Boga. Nasze „przyjmowanie” i „chcenie” są tutaj bardziej reakcją niż samodzielnym działaniem. Prawo decydowania zawsze należy do Boga.

Bóg udzielił każdemu człowiekowi mocy do zamknięcia swego serca i odejścia dumnym krokiem w wybraną osobiście ciemną noc. Obdarował też każdego człowieka zdolnością pozytywnego odpowiedzenia na okazaną łaskę. Wybór „nie” zawsze może być naszym wyborem, wybór „tak” zawsze będzie wyborem Boga. On jest bowiem Autorem naszej wiary, tak jak i On sam ją udoskonala. Tylko łaska sprawia, że nie ustajemy w wierze. W pragnieniu wypełniania woli Bożej możemy wytrwać tylko wtedy, gdy zostaniemy zdobyci przez Jego pełną dobroci moc, która przemoże naszą naturalną skłonność do niewiary. Jesteśmy bardzo nieugięci w swej chęci panowania. Myślimy nawet, że przewodzimy także życiem i śmiercią. Lubimy myśleć, że piekło będzie nam łatwiej znieść, gdy pójdziemy tam sami, na przekór mocy, która by chciała rządzić nami.

(...)  Są jednak miliony mających wewnętrzne przekonanie, że klucze do nieba i piekła znajdują się w ich ręku. Tę postawę wzmacniają treści zawarte we współczesnym ewangelicznym zwiastowaniu. Człowiek został uczyniony wielkim, a Bóg - małym. Patrząc na łagodną postać Chrystusa, stojącego z latarnią w ręku przy zamkniętych drzwiach obrośniętych winoroślą, odczuwamy względem Niego bardziej litość niż szacunek.

Jakże wielki jest błąd człowieka wyobrażającego sobie, że Bóg jest podporządkowany ludzkiej woli lub że stoi oczekując w uniżeniu na ludzkie rozkazy. To prawda: Bóg w Swojej miłości zniżył się do nas i wydaje się być do naszej dyspozycji, ale nigdy, nigdy, choćby przez ułamek sekundy nie abdykował ze Swojego tronu i nie zrezygnował ze Swoich praw Pana nad naturą i nad człowiekiem. On jest Majestatem na wysokościach. To przed Nim głośno wołają wszyscy aniołowie, niebiosa i wszystkie moce: „Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały”. On jest Bojaźnią Izaaka i Przerażeniem Jakuba, przed Nim klęczeli prorok, patriarcha i święty w pozbawiającej tchu świętej bojaźni i uwielbieniu.

Kościół doświadcza stopniowego zaniku pojmowania i odczuwania majestatu Boga. Jest to znakiem i zapowiedzią złych skutków. Rewolucja, jaka dotknęła umysł współczesnego człowieka, każe sobie płacić słoną cenę. Koszt jej staje się jasno widoczny wraz z upływem lat. Bóg stał się teraz naszym sługą wyczekującym na nasze polecenie. „Pan jest moim pasterzem”, mówimy, zamiast „Pan jest moim pasterzem” - a różnica w akcencie jest tak wielka, jak cały ten świat. Musimy odzyskać zagubioną przez nas ideę suwerenności Boga, i to nie tylko jako doktrynę, ale jako źródło ważnych religijnych uczuć. Musimy wypuścić z omdlewających rąk plastikowe berło i skończyć z naszym upodobaniem do rządzenia światem. Musimy czuć i wiedzieć, że jesteśmy tylko prochem i pyłem, i że to Bóg kieruje ludzkim przeznaczeniem. Jak bardzo powinniśmy być zawstydzeni, my, chrześcijanie, gdyż przyszło nam uczyć się bojaźni przed Majestatem na Wysokościach od pogańskiego króla. Nabuchodonozor, gdy został ukarany, powiedział: „Ja, Nabuchodonozor, podniosłem oczy ku niebu. Wtedy powrócił mi rozum i wysławiałem Najwyższego, uwielbiałem i wychwalałem Żyjącego na wieki, bo Jego władza jest władzą wieczną, panowanie Jego przez wszystkie pokolenia. Wszyscy mieszkańcy ziemi nic nie znaczą; według swojej woli postępuje On z niebieskimi zastępami. Nie ma nikogo, kto by mógł powstrzymać Jego ramię i kto by mógł powiedzieć do Niego: Co czynisz?”

„W tej samej chwili - dodał upokorzony król - powrócił mi rozum.” Cały ten fragment może być łatwo pominięty, choćby dlatego, że znajduje się w jednej z mniej znanych ksiąg Biblii. Lecz czy nie zasługuje na wielką uwagę fakt, że pokora i rozum powracają razem? „Ja, Nabuchodonozor, wychwalam teraz, wywyższam i wysławiam Króla Nieba. Bo wszystkie Jego dzieła są prawdą, a drogi Jego sprawiedliwością, tych zaś, co postępują pysznie, może On poniżyć.” Pycha króla doprowadziła do swoistego pomieszania zmysłów, które ostatecznie wywiodło go na pola, gdzie mieszkał wśród zwierząt. Kiedy postrzegał siebie jako kogoś wielkiego, a Boga widział małym stracił zmysły. Zdrowie umysłowe zostało mu wrócone z chwilą, gdy zaczął postrzegać Boga jako wszystko, a siebie uznał za nic.

Dzisiaj można zauważyć wśród narodów jakiś obłęd moralny, podobny do cierpienia Nabuchodonozora. Od dawna już ludzie ogólnie uznawani i wykształceni skandują za Swinburnem: „Chwała na wysokościach człowiekowi”, a masy podchwytują to hasło. Skutkiem tego jest widoczny niedorozwój umysłowy, który cechuje się ostrym poczuciem ważności własnej osoby i iluzją jej wielkości moralnej. Ludzie, którzy nie oddają czci prawdziwemu Bogu, z całym oddaniem oddają cześć sobie. Tylko pokuta i prawdziwa pokora otworzą drogę powrotu do duchowego zdrowia. Niech Bóg sprawi, abyśmy wkrótce na nowo pojęli, jak mali i jak grzeszni jesteśmy.

Boży podbój – Tajemnica powołania

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Panowanie człowieka za dużo już nas kosztowało

Jak cudowne są drogi Boże i wypełnianie się Jego woli. Ludzie nie stają się apostołami ani dzięki sile, ani mocy, ani dzięki wrodzonym zdolnościom, ani szkoleniom. Dzieje się to tylko dzięki Bożemu powołaniu. Tak samo ma się sprawa z każdym urzędem w Kościele. Ludzką powinnością jest rozpoznać takie powołanie i uznać je publicznie przed całym zgromadzeniem. Sam człowiek jednak nigdy nie otrzymał prawa decydowania o nim. Kiedy jednak drogi Boże zostaną połączone i powiązane z drogami ludzkimi, wtedy widzimy nieustanne zamieszanie i klęskę. Ludzie mający dobre intencje, lecz nie będący jeszcze powołani przez Boga, mogą brać (i często biorą) na swoje barki święte dzieło usługiwania. Jeszcze gorzej dzieje się, gdy ludzie ci należą do starego świata i nie zostali odnowieni przez cud odrodzenia, a mimo to usiłują nieść święte Boże dzieło - jakże smutny to widok, jak tragiczne są tego konsekwencje, gdyż drogi ludzkie i drogi Boże będą zawsze swoim przeciwieństwem.

Czy nie jest to jeden z powodów naszej obecnej duchowej słabości? Jakże ciało może służyć Duchowi? Jak to jest możliwe, aby człowiek nie wywodzący się z pokolenia Lewiego usługiwał przy ołtarzu Pańskim? Jakże daremne jest służenie nowym rzeczom starymi metodami. Tutaj właśnie bujnie wyrastają wszystkie złe metody, tak charakterystyczne dla Kościoła naszych czasów. Ludzie śmiali i pewni siebie pchają się do przodu, a słabi kroczą za nimi, nie prosząc nawet o udowodnienie prawa do przewodzenia innym. Ignoruje się Boże powołanie, skutkiem czego doświadczamy jałowości i zagubienia. Dla nas jest to czas na szukanie przywództwa Ducha Świętego. Panowanie człowieka za dużo już nas kosztowało. Natrętna ludzka wola wniosła ze sobą w życie Kościoła mnóstwo nieduchowych metod i niebiblijnych działań, zagrażając jego istnieniu. One to rok w rok zabierają prawdziwemu dziełu Bożemu mnóstwo pieniędzy i marnują niezliczone ilości czasu wiernych. Serce pęka z bólu.

Widać tu jeszcze jedno, o wiele gorsze zło, wywodzące się z zasadniczego niezrozumienia radykalnej różnicy pomiędzy tymi dwoma światami. Tym złem jest zwyczaj apatycznego i obojętnego „przyjmowania” zbawienia, jak gdyby było ono tylko drobną sprawą, znajdującą się całkowicie w naszych rękach.

 (…) W ten sposób Chrystus jest sprowadzany na nowo przed ludzki trybunał sędziowski i tam każe Mu się czekać na ewentualne łaskawe przyjęcie przez człowieka. Po długim i pokornym oczekiwaniu zostanie albo odrzucony, albo przyjęty od niechcenia. Całkowite niezrozumienie szlachetnej i prawdziwej doktryny o wolnej woli ludzkiej doprowadziło do tego, że zbawienie traktuje się w sposób niebezpiecznie zależny od woli człowieka, zamiast od woli Boga.

Chociaż tajemnica ta jest wielka i zawiera w sobie wiele paradoksów, jednak w dalszym ciągu prawda nie uległa zmianie: człowiek staje się świętym nie w wyniku własnej zachcianki, ale dzięki suwerennemu powołaniu Boga. Czy słowa przytoczone poniżej nie świadczą dobitnie, do kogo ostatecznie należy wybór? „Duch daje życie, ciało na nic się przyda; Wszystko, co mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie; Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec; Aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś; Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie”.

Boży podbój – Tajemnica powołania

czwartek, 20 grudnia 2012

A Bóg jest tu ledwo tolerowany

Paweł, z woli Bożej powołany na apostoła Jezusa Chrystusa…  do tych, którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości” 1 list do Koryntian 1, 1-2

Słowo „powołany” użyte przez apostoła Pawła jest jakby drzwiami, które wiodą do całkiem innego świata. I rzeczywiście, gdy przez nie wejdziemy, znajdziemy się w innym świecie. Jest on światem suwerennej woli Boga. Tam wola ludzka nie może wejść, a jeśli wejdzie, to wyłącznie w roli zależnego sługi, nigdy jako pan. Święty Paweł tłumaczy tutaj pochodzenie swojego apostolstwa, nazywając je powołaniem. Otrzymanie go nie było wynikiem chęci jego woli czy dążeń. Powołanie to jest sprawą niebiańską, przychodzącą z własnej woli i nie można na nie wywrzeć żadnego wpływu, gdyż pozostaje poza zasięgiem działania człowieka. Każdy może na nie odpowiedzieć, lecz nie pochodzi ono od człowieka, gdyż należy wyłącznie do Boga.

Istnieją dwa przeciwstawne światy, w których panują dwie różne wole. Jedną z nich jest wola człowieka, druga zaś wola Boga. Stary świat wraz ze swoją upadłą naturą jest światem ludzkiej woli. Człowiek jest tutaj królem i sam decyduje o wydarzeniach. Na ile tylko pozwalają mu jego ograniczenia, sam stanowi o tym, kto i co, kiedy i gdzie. Sam powołuje wartości: co ma być otaczane szacunkiem, a co ma być wzgardzone, co należy przyjąć, a co odrzucić. Jego wola sięga wszędzie. Słowa: postanowiłem, zdecydowałem, rozporządzam, niech się stanie ciągle są wypowiadane przez ludzi pełnych słabości. Jakżeż oni się radują w swoim zadufaniu, że mają „prawo do samostanowienia", i jak śmiesznie brzmi ich przechwalanie się z powodu bycia „niezależnym wyborcą”. Nie wiedzą lub nie chcą pojąć, że na ziemi są tylko przez jeden dzień, że wkrótce przeminą i już ich nie będzie.

(…)  Ludzie jednak butnie obwieszczają swoją wolę i prawo posiadania ziemi. Tak, to prawda, ten świat należy na pewien czas do człowieka. A Bóg jest tu ledwo tolerowany. Traktuje się Go jak króla przybywającego z wizytą do kraju demokracji. Wszyscy noszą jego imię na ustach i (zwłaszcza przy pewnych okazjach) czczą Go oraz opiewają w hymnach. Jednak pomimo tych wszystkich pochlebstw mocno trzymają się swojego prawa do samostanowienia. Jak długo pozwoli się człowiekowi odgrywać rolę gospodarza, tak długo będzie okazywał Bogu szacunek, ale Ten na zawsze musi pozostać tu gościem i nigdy nie pragnąć być Panem. Człowiek chce uchodzić za właściciela swojego świata, chce wprowadzać własne prawa i decydować o biegu spraw. Bogu nie wolno decydować o niczym. Człowiek co prawda oddaje Mu pokłon, lecz z trudem przychodzi mu zdjąć przy tym własną koronę.

Wchodząc do Królestwa Bożego znajdziemy się jednak w całkiem odmiennym świecie. Różni się on zupełnie od starego świata, z którego przyszliśmy, a najczęściej jest on jego całkowitym przeciwieństwem. Jeżeli się zdarzy, że obydwa światy będą wyglądać podobnie, będzie to wyłącznie złudzeniem, gdyż ten pierwszy jest z ziemi - ziemski, a ten drugi pochodzi z nieba. „To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem”. Pierwszy przeminie drugi będzie trwał na wieki. Święty Paweł stał się apostołem na skutek bez pośredniego powołania go przez Boga. „I nikt sam sobie nie bierze tej godności.” Widzimy tę zasadę także w stosunkach międzyludzkich. Kiedy uznani artyści proszeni są o występ w obecności króla, nazwać co możemy „występem na życzenie”. Jednak niezależnie od talentu i sławy nie odważyliby się narzucać władcy swojej obecności bez „powołania” ich na dwór, znaczącego dla nich tyle co rozkaz. Przy takim powołaniu nie ma mowy o odmowie, gdyż grozi to obrazą królewskiego majestatu. Tak samo rzecz się miała z apostołem Pawłem. Boże powołanie było jednocześnie Bożym rozkazem. Gdyby św. Paweł ubiegał się o urząd polityczny, wtedy o wynikach zadecydowałaby liczba jego wyborców. Gdyby starał się o uznanie w świecie literatury, wówczas decydowałyby o tym jego osobiste zdolności. Gdyby natomiast walczył na ringu, wygrana bądź przegrana zależałaby od jego siły i umiejętności. Otóż jego apostolstwo miało podstawy w czymś całkiem innym.

Boży podbój – Tajemnica powołania

środa, 19 grudnia 2012

Pragnienie podobania się ludziom jest widoczne we wszystkich działaniach

(…) Bożym zamiarem wobec ludzi - niewolników grzechu - zawsze było całkowite wyzwolenie. Chrześcijańskie przesłanie właściwie zrozumiane oznacza: Bóg, który w słowie Ewangelii ogłosił człowieka wolnym, mocą tej Ewangelii czyni człowieka rzeczywiście wolnym. Jeżeli nie przyjmuje się tego w całości, wówczas przyjmuje się Ewangelię tylko w słowie, bez jej mocy.

Ci, do których Słowo przyszło w mocy, znają to uwolnienie - tę wewnętrzną wędrówkę duszy z niewoli do wolności, to wypuszczenie z moralnego uwięzienia. Doświadczyli radykalnego przeniesienia fundamentu swojego życia, rzeczywistego przejścia i dlatego zupełnie świadomie stoją pod innym niebem i oddychają innym powietrzem. Motywy ich życia zostały zmienione, a motory wewnętrznego działania są teraz nowe. Jakie były niektóre z tych starych motorów działania, które za pomocą bata wymuszały posłuszeństwo? I kimże są ci mali panowie, słudzy wielkiego pana ego, stojący przed nim i wypełniający jego wolę? Aby ich wszystkich nazwać, trzeba by napisać jeszcze jedną książkę. My jednak przyjrzymy się jednemu z nich, będącemu niejako wzorem i elementem wszystkich. Jest nim pragnienie uznania przez grupę. Nie jest ono samo w sobie złe. Można by je nawet uznać za całkowicie niewinne, gdybyśmy żyli w bezgrzesznym świecie. Jednak wiemy, że rasa ludzka odpadła od Boga i połączyła się ze swoim wrogiem; gdyż bycie przyjacielem świata oznacza pracę na usługach zła, a więc bycie wrogiem Boga. Pragnienie podobania się ludziom jest widoczne we wszystkich działaniach społecznych i czynach człowieka, zarówno w najbardziej rozwiniętej cywilizacji, jak i w najbardziej prymitywnych społecznościach. Nikt nie jest w stanie uciec od tego. Wydawałoby się, że wyjęty spod prawa wyrzutek, który kpi sobie z reguł życia społecznego, jak i filozof, wzbijający się myślą ponad przeciętne ludzkie drogi, uniknęli tej pułapki. Tak naprawdę jednak tylko zawężyli krąg osób, których uznania szukają. Wyrzutek pragnie lśnić przed swoimi kompanami, a filozof przebywa w towarzystwie najświatlejszych myślicieli, których uznanie jest niezbędne dla jego szczęścia. U obydwu motyw działania jest ten sam. Każdy z nich czerpie poczucie wewnętrznego pokoju z myśli, że cieszy się poważaniem swoich towarzyszy, chociaż każdy z nich zinterpretuje całą sprawę odmiennie.

Każdy człowiek spogląda na drugiego, ponieważ nie ma nikogo innego, do kogo mógłby się zwrócić. Dawid mógł powiedzieć: „Kogo prócz Ciebie mam w niebie? Gdy jestem z Tobą, nie cieszy mnie ziemia”. Lecz synowie tego świata nie mają Boga, mają tylko siebie nawzajem, więc idą trzymając się siebie i patrząc na siebie, podobni do zatrwożonych dzieci szukających potwierdzenia. Ale nadzieja ta zawiedzie ich, gdyż są jak grupa ludzi, w której nikt nie potrafi kierować samolotem, a którzy znaleźli się w przestworzach bez pilota. Spoglądają więc jeden na drugiego w oczekiwaniu, że któryś z nich bezpiecznie wyląduje. Ich rozpaczliwa ufność, złożona niestety w niewłaściwym miejscu, nie jest w stanie ustrzec ich przed katastrofą, która z pewnością nadejdzie. Jeżeli to pragnienie podobania się ludziom zostało w nas tak głęboko zakorzenione, to w jaki sposób możemy je wyrwać i sprawić, że naszym celem życiowym nie będzie podobanie się ludziom, lecz Bogu? Cóż, nikt nie jest w stanie uczynić tego sam, na nic też się nie zda pomoc innych, żadne wykształcenie, żadne szkolenie, żadna też metoda nie pomoże. Potrzebna jest bowiem zamiana natur, dokonana aktem nadprzyrodzonym, gdyż upadła natura człowieka kryje w sobie wielką siłę. Ta zamiana może się dokonać tylko przez działanie Ducha mocą Ewangelii, gdy jej przesłanie zostanie przyjęte z żywą wiarą. Wtedy On - Duch Święty - ogarnie życie i wkroczy do niego, podobny do słońca zalewającego krajobraz i wyrzucającego stare motywacje, tak jak światło przepędza ciemność z nieba.

Doświadczenie to można by opisać w taki oto sposób: wierzący człowiek zostaje nagle przepełniony potężnym uczuciem, że tak naprawdę liczy się tylko Bóg; wkrótce doświadczenie to przenika jego umysł i wpływa na wszystkie oceny i wartości. Teraz taki człowiek postrzega siebie jako wybawionego z niewoli ludzkich opinii. Rządzi nim teraz potężne pragnienie podobania się wyłącznie Bogu. Wkrótce nauczy się kochać ponad wszystko tę pewność, że podoba się Ojcu, który jest w niebie. To, co czyni wierzącego człowieka niezwyciężonym, to całkowita zmiana źródeł jego szczęścia. Z tego właśnie powodu święci i męczennicy mogli trwać osamotnieni i opuszczeni przez wszystkich ziemskich przyjaciół i tylko dlatego mogli umierać za Chrystusa, otoczeni zewsząd gniewem ludzkości. Święty Atanazy, kiedy sędzia zastraszał go i groził, że cały świat jest przeciwko niemu, nie zawahał się odpowiedzieć: „Wobec tego Atanazy jest przeciwko całemu światu!” Ten krzyk słychać na przestrzeni lat i dziś jeszcze przypomina nam, że Ewangelia ma moc uwolnić człowieka z tyranii szukania uznania innych ludzi oraz ma moc uzdolnić go do pełnienia woli Bożej.

Nazwałem i bliżej opisałem tylko tego jednego wroga, jest ich jednak więcej. Wydaje się, że każdy z nich jest samoistny i że istnieją niezależnie od siebie, ale to tylko pozór. Tak naprawdę są tylko gałązkami zatrutego krzewu winnego, który wyrasta z jednego złego korzenia. Wszystkie one obumrą, jeżeli umrze korzeń. Tym korzeniem jest ego, a Krzyż jest jedyną rzeczą, która może go skutecznie zniszczyć. Przesłanie Ewangelii jest więc przesłaniem o nowym stworzeniu wśród starego stworzenia, przesłaniem o wkroczeniu wiecznego życia Boga do wnętrza ludzkiej natury i wyparciu starego przez nowe. Z chwilą gdy nowe życie zawładnie naturą wierzącego człowieka, dokonując podboju kierowanego łaską, który pozostanie niepełny aż do przejęcia pod kontrolę całego życia, wtedy wynurzy się nowe stworzenie. A jest to wyłącznie dziełem Boga, dokonującym się bez ludzkiej pomocy, gdyż jest to cud w sferze moralności i duchowe zmartwychwstanie.

Boży podbój - W Słowie czy w mocy

piątek, 14 grudnia 2012

Wiara to rzecz wysoce moralna

Książka AW Tozera “Boży podbój” jest praktycznie niedostępna.  Według wydawców nakład jest już wyczerpany i nie planują  dodruku. W związku z tym zwróciłem się do wydawnictwa Vocatio z prośbą o pozwolenie umieszczenia obszernych fragmentów na moim blogu. Pozwolenie uzyskałem  i dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vocatio możemy zapoznać się z tą kolejną cenną pozycją A.W. Tozera.


(…) Skuteczną przeszkodą na drodze Bożej łaski jest sprawiedliwość człowieka, ponieważ nakłania grzesznika do ufania we własne zasługi, odcinając go tym samym od przyjęcia sprawiedliwości z ręki Chrystusa. Aby przyjąć zbawienie oferowane przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, koniecznie należy wyznać, że się jest grzesznikiem i mieć przy tym świadomość swej zguby. Z radością będziemy potwierdzać słuszność takiego postępowania i będziemy się z nim nieustannie zgadzać. Jednak tutaj właśnie leży nie dostrzegana w naszych czasach prawda, że grzesznik nie może wejść do Królestwa Bożego. Znamy wiele fragmentów Biblii, które stwierdzają to wyraźnie, więc nie będziemy ich tutaj przytaczać. Sceptyków zachęcam do przeczytania Listu do Galatów 5,19 - 21 i Apokalipsy św. Jana 21,8. Jak więc człowiek może zostać zbawiony? Skruszony grzesznik spotyka Chrystusa i po zbawczym spotkaniu z Nim nie jest już grzesznikiem. Moc Ewangelii przemienia go i przenosi fundament jego życia z ego na Chrystusa, zawracając go na nową drogę i czyniąc go nowym stworzeniem. Stan moralny tej osoby w chwili przyjścia do Chrystusa nie wpływa na skutek tego czynu, gdyż dzieło Chrystusa usuwa jego dobro, jak i zło, czyniąc go innym człowiekiem. Powracający grzesznik nie jest zbawiony dzięki sądowej ugodzie, lecz towarzyszyć temu musi zmiana moralna. Zbawienie musi zawierać nie tylko zmianę statusu osoby w wyniku wyroku sądowego, ale także rzeczywistą zmianą życia danej osoby - czego większość nauczycieli nie dostrzega. Mówiąc to mam na myśli coś więcej aniżeli powierzchowne zmiany. Mówimy o transformacji tak głębokiej, jak głęboko sięgają korzenie ludzkiego życia. Jeżeli rzeczy nie sięgną tam – to znaczy, że nie doszły wystarczająco daleko.

Gdybyśmy wcześniej nie cierpieli na poważny zanik oczekiwań, nigdy nie zaakceptowalibyśmy tego mdłego, technicznego poglądu na wiarę. Kościoły (również Kościoły ewangeliczne) są w swoim duchu światowe i słabe moralnie. Przeszły do defensywy, zamiast inicjować imitują i są w stanie zepsucia. Wynika to z głoszenia w nich już od dwóch pokoleń usprawiedliwienia, które jest niczym więcej jak werdyktem „niewinny", ogłaszanym przez Niebiańskiego Ojca grzesznikowi z chwilą, gdy ten pokaże mu magiczną monetę wiary, z wyrytym na niej napisem „Sezamie otwórz się”. Jeżeli nie mówi się tego tak wprost, to przesłanie Ewangelii jest przedstawiane w taki sposób, iż odnosi się takie właśnie wrażenie. A jest to skutkiem tego, że ludzie słuchają Słowa głoszonego bez mocy i tak też je przyjmują.

Rzeczywiście wiara jest tym „sezamie otwórz się”, prowadzącym do wiecznej szczęśliwości. Bez wiary nie można podobać się Bogu i żaden człowiek nie może zostać zbawiony, jeżeli nie uwierzy w zmartwychwstałego Zbawiciela. Lecz prawie wszędzie brakuje prawdziwej jakości wiary, to znaczy jej moralnej wartości. Wiara to coś więcej niż tylko pokładanie ufności w wiarygodności stwierdzeń zawartych w Piśmie Świętym. Wiara to rzecz wysoce moralna i w swojej naturze duchowa. Niezmiennym skutkiem jej wyznawania zawsze jest radykalna przemiana życia. To ona przenosi wewnętrzne spojrzenie z siebie na Boga, wprowadzając człowieka w niebiańskie życie jeszcze na ziemi.

Nie jest moim pragnieniem umniejszanie znaczenia skutków usprawiedliwienia przez wiarę. Żaden człowiek, który poznał głębię swojej nieprawości, nie odważy się stanąć w niewypowiedzianej obecności Boga, nie mając na swoją obronę niczego poza własnym charakterem. Żaden chrześcijanin, który przeszedł przez upadki i zna swoje niedoskonałości, nie chciałby, aby Boża akceptacja jego osoby zależała w jakimkolwiek stopniu od świętości osiągniętej przez niego. Wszyscy znający swoje serca i wiedzący, co Ewangelia im oferuje, połączą
się w tej modlitwie męża Bożego: Gdy przyjdzie On wśród dźwięku trąb, O, jakże chcę w Nim znaleźć się; Ubrany tylko w Jego prawość, Niewinnym wejść przed Jego tron.

Bardzo smutne jest to, że ta piękna prawda została tak wypaczona. Wypaczenie to jest ceną, którą płacimy, bowiem nie podkreślaliśmy moralnej wartości prawdy. Zachowawcze chrześcijaństwo, gasząc bądź odrzucając Ducha Prawdy, ściąga to przekleństwo. Utrzymując więc, że wiara w Ewangelię wpływa na zmianę motywacji życia -  przenosząc ją z ego na Boga, stwierdzam tylko suche fakty. Każdy człowiek posiadający normy moralne musi być świadomy przekleństwa raniącego jego wnętrze. My nazywamy je ego, Biblia nazywa je ciałem. Niezależnie od użytej nazwy, jest to okrutny pan i śmiertelny nieprzyjaciel.

Boży podbój - W Słowie czy w mocy

środa, 12 grudnia 2012

„Stworzenie” się zmieniło, lecz nie jest ono „nowe”.

Człowiek, który przyjął Słowo bez mocy, przyciął swój żywopłot, lecz pozostał on ciernisty i nigdy nie będzie on w stanie przynieść owocu nowego życia. Nie zbiera się winnych gron z cierni ani fig z ostów. A jednak taki właśnie człowiek może być przywódcą w kościele, a jego wpływ i głos mogą mieć dalekosiężne skutki w wyznaczeniu miejsca religii w jego pokoleniu. Prawda przyjęta z mocą przenosi fundament życia z Adama na Chrystusa. Nowe motywy przekraczają próg duszy i rozpoczynają swoje działanie. Osobowość otrzymuje nowego, innego Ducha, który czyni wierzącego nowym stworzeniem w każdym aspekcie jego istoty. Zainteresowania tego człowieka przenoszą się z rzeczy zewnętrznych na wewnętrzne, z rzeczy ziemskich na niebiańskie. Traci on wiarę w mądrość wartości zewnętrznych i wyraźnie dostrzega zwodniczość otaczającego świata. Wraz z doświadczeniami jego miłość do świata niewidzialnego i wiecznego, jak i ufność weń wzmacniają się.

Większość chrześcijan zgodzi się z przedstawionymi tutaj myślami, jednak przepaść pomiędzy teorią a praktyką jest tak wielka, że aż przerażająca. Częstokroć nie dochodzi do radykalnego przeniesienia fundamentu życia, gdyż głosi się Ewangelię bez mocy i w ten sposób jest też ona przyjmowana. Oczywiście mogą zajść pewne zmiany: może uda się z jej pomocą dobić korzystnego targu na poziomie intelektu lub emocji. Cokolwiek by się jednak nie wydarzyło, nie jest to wystarczająco głębokie ani wystarczająco radykalne. „Stworzenie” się zmieniło, lecz nie jest ono „nowe”. I tutaj właśnie zaczyna się tragedia. Zadaniem Ewangelii jest danie nowego życia, spowodowanie narodzenia do wysokości, do nowego poziomu istnienia; i dopóki nie dokona się nowe narodzenie, dopóty Ewangelia nie wykonała w duszy swojej zbawczej pracy.

Wszędzie tam, gdzie Słowo przychodzi bez mocy, brakuje jego zasadniczej treści. Musimy pamiętać, że niebiańska prawda zawiera w sobie władczy ton, niesie ze sobą pewne przynaglenie, pewną nieodwołalność, której się ani nie usłyszy, ani nie poczuje bez uzdolnienia Ducha Świętego. Musimy nieustannie pamiętać o tym, że Ewangelia to nie tylko dobra nowina, ale również sąd, który spada na każdego słyszącego. Przesłanie Krzyża jest rzeczywiście dobrą nowiną dla skruszonych, lecz dla tych, którzy „nie są posłuszni Ewangelii” niesie ze sobą ostrzeżenie. Posługa Ducha Świętego wobec nieskruszonego świata to mówienie o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. Dla grzeszników chcących przestać być rozmyślnymi grzesznikami i pragnących stać się posłusznymi dziećmi Boga przesłanie Ewangelii przynosi pokój bez granic. Jednak z samej swojej natury jest również sędzią decydującym o wiecznym przeznaczeniu człowieka.

Nasze czasy całkowicie nie dostrzegają tego drugiego aspektu Ewangelii. "Element daru jest przedstawiany jako wyłączna treść, czego konsekwencją jest ignorancja elementu przeznaczenia. Aby więc stać się chrześcijaninem wystarczy zaakceptować teologię. Tę zgodę nazywa się wiarą i myśli się, że jest ona tym, co odróżnia ludzi zbawionych od zgubionych. Tak więc i wiara pojmowana jest jako pewnego rodzaju religijna magia, która sprawia Panu wielką rozkosz i posiada w sobie tajemniczą siłę otwierania Królestwa Niebios.

Chcę być w porządku wobec wszystkich i chcę znaleźć wszelkie możliwe dobro w religijnych wierzeniach każdego człowieka, jednak szkodliwe skutki wyznawania „wiaro magii” są poważniejsze, niż może to sobie wyobrazić ktoś, kto się z tym nie zetknął. Dzisiaj wiele zgromadzeń jest gorąco zapewnianych, że najważniejszym warunkiem, który  należy spełnić, aby dostać się do nieba, jest bycie złym człowiekiem, a jedyną przeszkodą stojącą na drodze Bożej łaski jest bycie dobrym człowiekiem. O słowie sprawiedliwość mówi się jedynie z zimną pogardą, a na człowieka moralnego patrzy się z politowaniem. „Chrześcijanin - głoszą ci nauczyciele - nie jest moralnie lepszy od grzesznika, jedyną różnicą jest to, że przyjął Jezusa i dlatego ma Zbawiciela.” Ufam, że nie zabrzmi to nonszalancko, gdy zadam pytanie: Zbawiciela od czego? Jeżeli nie od grzechu i złego prowadzenia się, i jeżeli nie od starego upadłego życia, to od czego? Jeżeli w odpowiedzi usłyszę, że jest to zbawienie od konsekwencji wynikających z popełnionych w przeszłości grzechów i od nadchodzącego sądu, to nie zadowoli mnie to. Czy usprawiedliwienie z przeszłych nieprawości jest wszystkim, co ma różnić chrześcijanina od grzesznika? Czy jest możliwe, aby ktoś uwierzył w Jezusa Chrystusa i nie stał się lepszym człowiekiem niż był przedtem? Czy Ewangelia nie ma nam nic więcej do zaproponowania poza biegłym Adwokatem, który w Dniu Sądu wyprowadzi grzeszników obronną ręką?

Boży podbój - W Słowie czy w mocy

poniedziałek, 10 grudnia 2012

I rzeczywiście, większość ludzi bawi się w religię

Bo nasze głoszenie Ewangelii wśród was nie dokonało się przez samo tylko słowo, lecz przez moc i przez Ducha Świętego. (1 List do Tesaloniczan 1, 5); Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. (2 list do Koryntian 5,17) ; Znam twoje czyny: masz imię, [które mówi], że żyjesz, a jesteś umarły. (Apokalipsa św. Jana 3,1)

Dla kogoś, kto jedynie studiuje Biblie, wersety te mogą się co najwyżej wydać interesujące, lecz człowiek, któremu naprawdę zależy na zyskaniu życia wiecznego, czytając je poczuje coś więcej niż tylko dreszcz niepokoju. Wersety te mówią jasno, że są dwa sposoby przyjęcia Ewangelii; w słowie bez mocy lub w słowie z mocą. Niezależnie od sposobu przyjęcia treść przesłania nie zmienia się. Uczą one jeszcze, że przyjęcie przesłania w mocy sprawi w człowieku zmianę tak radykalną, że zostanie on nazwany nowym stworzeniem. Przesłanie można również przyjąć bez mocy i zapewne niektórzy ludzie tak je przyjęli, gdyż mając imię żyjących, są w rzeczywistości martwi. Te właśnie treści są widoczne w powyższych wersetach.

Obserwując ludzi i poznając gry sportowe zacząłem lepiej rozumieć różne sposoby modlitwy. I rzeczywiście, większość ludzi bawi się w religię, jakby uprawiali gry sportowe. Zresztą religia jest grą najbardziej uniwersalną. Różne gry sportowe mają swoje reguły, swoje piłki, swoich graczy, budzą podekscytowanie, dostarczają przyjemności i pochłaniają czas. Po zakończeniu gry rywalizujące ze sobą drużyny śmieją się i schodzą z boiska. Jest rzeczą ogólnie przyjętą, że gracz może opuścić swój zespół i przyłączyć się do innego, a po kilku dniach grać z takim samym zapałem przeciwko swym dawnym kolegom, z jakim wcześniej grał razem z nimi. Wszystko to jest powszechnie akceptowane. Taka gra składa się z rozstrzygania sztucznych problemów i pokonywania starannie upozorowanych wcześniej trudności. Wszystko to dzieje się ze względu na samą grę. Nie ma w niej żadnych korzeni moralnych i nikt tego od niej nie oczekuje. Nikt grający w nią nie staje się lepszy z racji dobrowolnie przyjętego wysiłku. Jest ona po prostu przyjemną aktywnością, która ani niczego nie zmienia, ani niczego nie ustanawia.

Gdyby opisane zasady ograniczały się do boiska, można by było pominąć całą sprawę bez żalu. Lecz cóż mamy powiedzieć, jeżeli ten sam duch wkracza do miejsca świętego i kształtuje ludzkie postawy wobec Boga i religii? Otóż Kościół ma swoje „boiska” i swoje „reguły”, swój „ekwipunek”, niezbędny do uprawiania gry pobożnych słów. Kościół ma też swoich zwolenników - tak świeckich, jak i duchownych - którzy podtrzymują uprawianie tej gry, dając pieniądze na nią i zachęcając do udziału osobistą obecnością; nie różnią się też ani swoim życiem, ani charakterem od ludzi, którzy nie wykazują żadnego zainteresowania religią.

Tak jak gracz na boisku używa piłki, tak samo wielu z nas używa słów: słów wypowiadanych i słów śpiewanych, słów zapisywanych i słów modlitwy. Zgrabnie przerzucamy je przez pole i uczymy się odbierać je wykazując się zręcznością i wdziękiem. Budujemy opinię o sobie na podstawie zaprezentowanej elokwencji i w nagrodę zyskujemy aplauz tych, którym gra się podobała. Lecz cała pustka tego widoczna jest w braku zasadniczych zmian w życiu ludzi, którzy biorą udział w tej przyjemnej religijnej grze. Fundament ich życia pozostał nie zmieniony. Jest ono w dalszym ciągu pod rządami tych samych starych zasad, tego samego starego Adama.

Nie twierdzę, że religia bez mocy nie powoduje zmian w życiu człowieka. Twierdzę natomiast, że religia nie sprawia w nim żadnej fundamentalnej zmiany. Woda może przejść ze stanu ciekłego w parę, z pary w śnieg, a potem znów stać się wodą, lecz ciągle pozostaje wodą. Tak więc religia bez mocy może doprowadzić do powierzchownych zmian u człowieka i pozostawić go dokładnie w tym miejscu, w którym był na początku. Tutaj właśnie kryje się pułapka. Zmiany zachodzą tylko w formie, a nie w treści. Za czynami człowieka niereligijnego i tego, który przyjął Ewangelię bez mocy, kryją się dokładnie te same motywy. Na dnie tych obydwu rodzajów życia leży ego nie mające błogosławieństwa. Różnica między tymi dwoma rodzajami ludzi polega na tym, że człowiek religijny nauczył się lepiej maskować swój występek i nadawać mu pewne pozory. Obecnie jego grzechy są subtelniejsze i mniej rażące od tych popełnianych przed rozpoczęciem religijnego życia. Jednak w oczach Boga osoba taka wcale nie jest o wiele lepszym człowiekiem. A nawet może się okazać, że jest gorszym, gdyż Bóg zawsze nienawidził hipokryzji i pretensjonalności, a w człowieku tym ciągle jeszcze pulsuje egoizm - motor i centrum życia. Taki człowiek mógł rzeczywiście nauczyć się zmieniać kierunek swoich egoistycznych odruchów, lecz jego nieszczęściem jest ego które nadal w nim żyje, nie jest przez nikogo karcone, nikt nawet nie podejrzewa jego istnienia.

Boży podbój - W Słowie czy w mocy

czwartek, 6 grudnia 2012

Niech radują się ci, którzy dzisiaj doświadczyli Boga

(…) Bóg stworzył życie. Bóg nie jest jak rozkapryszony artystą, który rozczarowany swoim dziełem porzuca je. Wszelkie życie jest w Bogu i z Boga. Z Niego wypływa i do Niego na nowo powraca: niepodzielne morze, którego On sam jest źródłem. To odwieczne życie, które było u Ojca, stało się udziałem wierzących ludzi. To życie nie jest tylko darem Boga, lecz jest Nim samym. Odkupienie to nie jakieś dziwne Boże dzieło, które miało w jednej chwili zmienić kierunek historii. Odkupienie to ciąg dalszy tego samego dzieła, ale dokonanego na nowym terenie, ziemi ludzkich tragedii. Odrodzenie wierzącej duszy jest po prostu uwieńczeniem wszystkich dzieł Boga dokonanych od momentu stworzenia. Trudno jest nie zauważyć paraleli pomiędzy aktem stwórczym, opisanym w Starym Testamencie, a odrodzeniem przedstawionym w Nowym. Co może lepiej oddać opis stanu zgubionej duszy niż słowa: „bezład i pustkowie”? Czy można doskonalej wyrazić wielką tęsknotę Bożego serca za zgubioną duszą ludzką niż słowami: „Duch Boży unosił się nad wodami”? Czy do pogrążonej w grzechu duszy ludzkiej mogłoby dotrzeć światło, gdyby Bóg nie powiedział: „Niechaj się stanie światłość”? Na Jego słowo rozpala się światłość i zgubiony człowiek powstaje, aby pić życie wieczne i iść za Światłością świata. Porządek i owocowanie były następstwem stworzenia. Tak samo jest z ludzkim doświadczeniem: porządek moralny i duchowe owocowanie są skutkiem aktu odrodzenia. Wiemy, że Bóg jest wciąż Ten sam i że Jego lata nigdy się nie skończą. On będzie działał zawsze w zgodzie ze sobą, gdziekolwiek by działał i czymkolwiek ta praca by nie była.

(…) Niech radują się ci, którzy dzisiaj doświadczyli Boga, gdyż to w Nim mają to wszystko, co mieli Abraham, Dawid i św. Paweł. Nawet sami aniołowie, stojący przed tronem Bożym, nie mogą mieć więcej niż my, gdyż nie mogą oni mieć niczego więcej nad Boga i nie mogą chcieć też niczego poza Nim. A wszystko to, kim On jest i wszystko to, co On uczynił, istnieje dla nas i dla wszystkich mających udział we wspólnym zbawieniu. Mając pełną świadomość własnej winy możemy jednak zająć miejsce przeznaczone dla nas dzięki Bożej miłości. Najuboższy i najsłabszy spośród nas może, nie obrażając tym Boga, uważać za swoje wszystkie Jego bogactwa darowane nam dzięki Jego miłosierdziu. Mamy wszelkie prawa, aby to wszystko uznać za swoją własność, wiedząc, że nieskończony Bóg udziela całego Siebie każdemu ze Swoich dzieci. On nie rozdaje Siebie po kawałku, lecz każdy z nas otrzymuje Jego pełnię tak całkowicie, jakby poza nim już nikogo nie było.

Gdy przestajemy być ogólnikowi w naszych modlitwach, gdy przestajemy w naszej pseudopokorze i niewierze ukrywać się za słowami, a stajemy się konkretni i osobiści i właśnie tacy przychodzimy do Boga, wtedy różnica jest natychmiast widoczna. Wówczas nie będziemy się bać słówka „ja”, lecz wraz ze wszystkimi przyjaciółmi Boga odniesiemy je do tego Jedynego, który nam je dał. Wtedy też każdy z nas przyjmie do siebie Osobę i dzieło Trójjedynego Boga. Zobaczymy też, że każde Boże dzieło powstało z myślą o naszym „ja”. Wtedy zaśpiewamy: To dla mnie okryłeś się światłem jak szatą i rozciągnąłeś niebiosa jak zasłonę i dla mnie założyłeś fundamenty ziemi. To dla mnie kazałeś księżycowi wyznaczać pory roku, a słońce zna swoje zachody. To dla mnie uczyniłeś wszystkie żywe stworzenia na ziemi według swego rodzaju i dla mnie każde zioło przynosi swoje nasienie, a każde drzewo rodzi swój owoc. Dla mnie prorocy pisali i dla mnie śpiewali psalmiści. Święci mężowie poruszeni Duchem Świętym dla mnie przemawiali. Chrystus umarł dla mnie, a odkupieńcze dary płynące z Jego śmierci, trwają na wieki dzięki cudowi Jego obecnego życia i są skuteczne tak samo dzisiaj, jak były skuteczne tego dnia, gdy pochylił głowę i oddał ducha. A kiedy powstał z martwych trzeciego dnia również to dla mnie uczynił. Wylewając Ducha Świętego na uczniów zrobił to, aby we mnie dokonać tego dzieła, które już wcześniej - o poranku stworzenia - dla mnie rozpoczął.

Boży podbój - Odwieczne trwanie

wtorek, 4 grudnia 2012

Oto nasza największa słabość

Ci, którzy pragną być nauczycielami Słowa, lecz nie rozumieją, co ono mówi ani co potwierdza, upierają się, że „naga” wiara jest jedyną drogą do poznania rzeczy duchowych. Rozumieją przez to przekonanie o wiarygodności Słowa Bożego (można tu zauważyć, że przekonanie to dzielą z nimi demony). Natomiast człowiek, który choć trochę został pouczony przez Ducha Prawdy, zbuntuje się wobec takiego wypaczenia. Taka osoba powie: „Słyszałem Go i patrzyłem na Niego. Czy mam jeszcze mieć coś wspólnego z bożkami?” Gdyż nie może on kochać Boga, który jest jedynie wynikiem analizy tekstu. Będzie natomiast usilnie łaknął takiego poznania Jego Osoby, które przyniesie żywą świadomość wychodzącą poza słowa, i będzie pragnął żyć z Nim w bliskiej społeczności. Poszukiwanie naszego Boga tylko w książkach i w pismach to jest szukanie żywego pośród umarłych. Często szukamy Go tam daremnie, gdyż Jego prawda nie jest przechowywana w świątyni, tam jest pogrzebana. Najlepiej rozpoznamy Go, gdy dotknie On naszych umysłów. Musimy „widzieć naszymi oczami i słyszeć naszymi uszami i to nasze ręce mają dotykać Słowa życia”. Nic nie jest w stanie zastąpić osobistego dotknięcia Boga oraz poczucia obecności Kogoś w duszy. Prawdziwa wiara zawsze prowadzi do takiego poznania, gdyż nigdy nie jest wynikiem intelektualnej analizy tekstu. Tam gdzie istnieje taka wiara, tam poznanie Boga będzie faktem wypełniającym świadomość, niezależnie od logicznych wniosków.

Przypomina to sytuację, kiedy człowiek budzi się w ciemnym pokoju i słyszy czyjeś kroki w pobliżu. Wiedząc, że ta niewidoczna osoba jest kochanym członkiem rodziny, który ma prawo przebywać w tym miejscu, jego serce wypełni się cichą radością. Jeżeli jednak miałby powody przypuszczać, że jest to intruz przychodzący, aby go okraść i zabić, z pewnością leżałby sparaliżowany strachem, wpatrując się w ciemność, nie wiedząc skąd przyjdzie cios. Mocne poczucie obecności Kogoś - oto różnica między przeżyciem a brakiem takiego doświadczenia. Czy nie jest tak, że większość z nas, nazywających siebie chrześcijanami, nie doświadczyła tej obecności? Teologiczne myślenie zastąpiło w nas doświadczenie tego niesłychanego spotkania. Jesteśmy wypełnieni religijnymi pojęciami, lecz nie mamy Kogoś, kto by stał przy naszym sercu oto nasza największa słabość.

Niezależnie od wielu innych czynników, prawdziwe doświadczenie chrześcijańskie musi obejmować prawdziwe spotkanie z Bogiem. Bez tego religia pozostanie tylko cieniem, odblaskiem rzeczywistości, tanią kopią oryginału, którą ktoś kiedyś się cieszył, a o kim my jedynie słyszeliśmy. Nie ma chyba większej tragedii w życiu człowieka, który spędził w kościele życie od dzieciństwa po starość, poznawszy jedynie jakiegoś nieprawdziwego boga, ulepionego z teologii i logiki, który nie ma ani oczu, żeby widzieć, ani uszu, żeby słyszeć, ani serca, które by kochało. Duchowi olbrzymi przeszłości byli ludźmi, którzy w którymś punkcie życia doświadczyli przenikającej wszystko rzeczywistej obecności Boga i świadomość tę utrzymali przez resztę swoich dni. Pierwszemu takiemu spotkaniu mógł towarzyszyć obezwładniający strach, jak w przypadku Abrahama, gdy spadła na niego groza wielkiej ciemności, lub Mojżesza, który zakrył twarz przed krzewem, bojąc się spojrzeć na Boga. Zwykle bojaźń ta wkrótce traciła przerażającą siłę, a przemieniała się stopniowo w zbożny, przepełniony rozkoszą lęk, aż dochodziła do głębokiego szacunku w poczuciu całkowitej bliskości Boga. Najważniejsze jest bowiem to, że ludzie ci doświadczyli obecności Boga. Bo jak inaczej można by zrozumieć ściętych czy proroków? Jak inaczej moglibyśmy wytłumaczyć te zadziwiającą moc dobra, którą okazywały na przestrzeni dziejów niezliczone pokolenia? Czy nie działo się tak dlatego, że byli świadomi więzi z żywą Obecnością i wypowiadali swoje modlitwy do Boga w prostocie przekonania, że Ten, do którego się zwracają, rzeczywiście jest?

Boży podbój - Odwieczne trwanie

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Człowiek, który chce poznać Boga, musi Mu poświęcić czas

(…)

Nie możemy myśleć o Bogu właściwie, dopóki nie zaczniemy myśleć o Nim jako o Tym, który jest tu zawsze i zawsze jest pierwszy. Jozue musiał się tego nauczyć, bowiem przez długi czas pozostawał pomocnikiem sługi Bożego, Mojżesza. To z jego ust przyjmował Boże słowa, mając poczucie ich całkowitej prawdziwości. Jego myślenie złączyło Mojżesza i Boga Mojżesza w jedno. Scalenie było tak zupełne, że trudno było o rozdzielenie myśli o nich, gdyż zawsze pojawiały się w jego umyśle razem. Lecz Mojżesz umarł. Bóg, uprzedzając rozpacz, która mogła załamać Jozuego, dał mu takie zapewnienie: „Jak byłem z Mojżeszem, tak będę z tobą”. Mojżesz umarł, ale Bóg Mojżesza żyje. Nic się nie zmieniło i nic nie jest stracone. Wraz ze śmiercią Bożego człowieka nic z samego Boga nie umiera.

„Jak byłem - tak będę.” Tylko Bóg mógł to powiedzieć. Tylko Odwieczny może być ponadczasowym JAM JEST i powiedzieć „byłem” i „będę”. Uznajemy więc (towarzyszy temu lęk i zdumienie), że Boża natura jest w Swojej Istocie jednością, że jest to ponadczasowe trwanie niezmienności Jego Istoty przez wieczność. Tutaj zaczynamy widzieć i czuć Odwieczne Trwanie. Zwróćmy się do dowolnego momentu - a On jest tam pierwszy. On jest Alfa i Omega, Początek i Koniec, Który był i Który jest, i Który przychodzi - Wszechmogący. Nawet jeśli po omacku dobrniemy do najodleglejszego kresu myśli, gdzie wyobraźnia sięga pustki sprzed stworzenia świata, tam też znajdziemy Boga. W jednym całościowym teraźniejszym spojrzeniu obejmuje On od wieczności wszystkie rzeczy. Trzepot skrzydeł serafinów sprzed tysiąca wieków widziany jest przez Niego w tej chwili - bez przesunięcia wzroku.

Kiedyś uważałem takie poglądy za metafizyczne starocie, nie mające dla kogokolwiek we współczesnym świecie żadnego praktycznego znaczenia. Dzisiaj uznaję je za zdrowe i łatwe do pojęcia prawdy, zawierające niewyczerpany potencjał dobra. Jeżeli na początku chrześcijańskiego życia nie uda nam się osiągnąć właściwego punktu widzenia, to słabość i jałowość mogą nam towarzyszyć do końca naszych dni. Może ubóstwo naszych duchowych doświadczeń jest skutkiem tego, że skaczemy po korytarzach Królestwa, przypominając dzieci na targowisku, które paplają o wszystkim, lecz przy niczym się nie zatrzymują i nie mogą poznać prawdziwej wartości choćby jednej rzeczy.

W swej niecierpliwości, tak charakterystycznej dla istoty ludzkiej, często życzę sobie znalezienia jakiegoś bezbolesnego sposobu, krótkich, łatwych lekcji, które mogłyby doprowadzić współczesnego chrześcijanina do głębszego życia duchowego. Takie życzenia są jednak daremne. Nie istnieją żadne drogi na skróty. Bóg nie ugnie się pod naszym nerwowym pośpiechem ani nie skorzysta z metod naszego wieku mechanizacji. Dobrze będzie, jeśli od razu przyjmiemy tę twardą prawdę, że: człowiek, który chce poznać Boga, musi Mu poświęcić czas. Czasu poświęconego pogłębienia znajomości z Bogiem nie można uważać za zmarnowany. Człowiek, który chce znać Boga, musi starać się spędzić maksymalnie wiele godzin na rozmyślaniu i modlitwie. To czynili dawni święci, to czynili godni chwały apostołowie i dobrzy prorocy, jak i wszyscy wierzący członkowie świętego Kościoła przez wszystkie pokolenia. Jeśli chcemy iść w tym pochodzie, musimy postępować tak samo.

Myślmy więc o Bogu, jako o Tym, który utrzymuje jedność Swojej niestworzonej Istoty we wszystkich Swoich dziełach przez wszystkie Swoje lata, i mówiącym: „uczyniłem”, ale też „uczynię” i „czynię”. Posiadanie zdrowej wiary wymaga mocnego uchwycenia się tej prawdy, chociaż dobrze wiemy, że takie myśli rzadko wypełniają nasz umysł. Przeważnie bowiem stoimy w naszym teraz i patrzymy wstecz przez wiarę, by zobaczyć przeszłość wypełnioną Bogiem. Patrzymy przed siebie i widzimy Go, jak zamieszkuje naszą przyszłość; lecz nasze teraz pozostaje nie zamieszkane, a jeśli już, to jedynie przez nas samych. I jest to nasza wina, gdyż wyznajemy swoisty ateizm, który sprawia, że teraz jesteśmy samotni pośród wszechświata, w czasie pozbawionym obecności Boga. Mówimy o Nim dużo i głośno, ile w skrytości ducha myślimy, że jest nieobecny i że sami zamieszkujemy tę niewielką przestrzeń pomiędzy Bogiem, który był, i Bogiem, który będzie. Dlatego czujemy się samotni samotnością odwieczną i kosmiczną. Każdy z nas przypomina małe dziecko zagubione na zatłoczonym targowisku. Jego matka stoi kilka kroków od niego, lecz ono jej nie widzi i jest przerażone. Chwytamy się więc każdej wynalezionej przez religię metody, aby tylko uwolnić się od naszych strachów i uleczyć ukryty smutek. Pomimo wszystkich naszych wysiłków pozostajemy nadal nieszczęśliwi, nosząc w sobie zakorzenioną głęboko rozpacz człowieka samotnego pośród ogromnego i bezludnego wszechświata.

Nie jesteśmy jednak sami, choćby taka obawa była w nas żywa. Nasz problem polega na tym, że myślimy o sobie, jako o ludziach samotnych. Porzućmy ten błędny pogląd. Wyobraźmy sobie, że stoimy nad brzegiem wezbranej rzeki. Przyjmijmy, że rzeka ta jest samym Bogiem. Spoglądamy w lewo i widzimy, jak wypływa z naszej przeszłości, patrzymy w prawo i widzimy ją płynącą w naszą przyszłość. Ale widzimy, ze przepływa takie przez naszą teraźniejszość. I w naszym dzisiaj jest ona taka sama, jak była w naszym wczoraj, nie jesc ani mniejsza, ani też niczym się nie różni, ale jest tą samą rzeką, nieprzerwanym trwaniem, w niczym nie pomniejszonym, aktywnym i mocnym, przemieszczającym się suwerennie w kierunku naszego jutra.

Gdy wiara jest głęboka i autentyczna, przynosi ze sobą poczucie teraźniejszego Boga. Święte Księgi świadczą wielokrotnie o rzeczywistym spotkaniu z realną Osobą. Mężczyźni i kobiety opisani w Biblii rozmawiali z Bogiem. Mówili do Niego i słyszeli Go przemawiającego do nich zrozumiałymi słowami. Rozmawiali z Nim twarzą w twarz. W ich słowach i czynach wyryta jest świetlista prawdziwość tego doświadczenia. Prorocy tego świata, niewierzący psychologowie (poszukiwacze pozbawieni oczu, którzy szukają światła nie pochodzącego od Boga) zostali zmuszeni do uznania faktu, że u podstaw każdego religijnego doświadczenia leży obecność czegoś tam. Trafniej zabrzmi obecność Kogoś tam. I właśnie to wypełniało trwałym podziwem członków Pierwszego Kościoła Chrystusa. Uczniowie Jezusa znali tę namaszczoną rozkosz wypływającą z przekonania, że pomiędzy nimi był On. Wiedzieli, że niebiański Majestat staje z nimi twarzą w twarz tu na ziemi: że znaleźli się w obecności samego Boga. Moc tego przekonania, które pozyskało i skupiło na sobie ich uwagę przez resztę ziemskiego życia, była jednym z niezwykłości historii i cudów tego świata. Przekonanie to podźwignęło i przemieniło ich życie, wypełniło ich niezniszczalnym moralnym szczęściem, posłało ze śpiewem do więzienia i na śmierć.
Nasi ojcowie mówili nam o tym i nasze serca to potwierdzają, że poczucie obecności Tego Kogoś jest wspaniałe. Czyni ono religię niewrażliwą na jakiekolwiek ciosy krytyki. Zabezpiecza umysł przed załamaniem nerwowym, choćby padały najsilniejsze ciosy wroga. Czciciele Boga teraz są w stanie pominąć wszystkie wątpliwości ludzi niewierzących. Ich przekonanie ma potwierdzenie w sobie i nie potrzebuje ani obrony, ani dowodów. To, co widzą i słyszą, obala wątpliwości i potwierdza ich pewność, która sięga dalej niż siła argumentów mających na celu pokonanie jej.

 Boży podbój - Odwieczne trwanie

czwartek, 29 listopada 2012

Boży podbój - Przedmowa

Wydaje mi się, że dla kogoś, komu nieobce są pisma Starego Testamentu, jest prawie niemożliwością zasiąść do pisania książki bez przypomnienia sobie z onieśmieleniem słów kaznodziei, syna Dawida, króla nad Jerozolimą: „Ponadto, mój synu, przyjmij przestrogę: Pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, a wiele nauki utrudza ciało”. Zdaje mi się, że możemy wyciągnąć z tego wniosek, iż dzięki tej wypowiedzi światu zostało zaoszczędzone napisanie wielu bezwartościowych książek. Zawdzięczamy mądremu, staremu królowi więcej, niż nam się wydaje. Nie uważam jednak, żeby ta myśl była w stanie powstrzymać napisanie książek, które rzeczywiście niosłyby ze sobą przesłanie ważne dla ludzkości. Tylko książka, która wypływa prosto z serca i której powstanie jest wewnętrznym nakazem, musi zostać napisana. Jeżeli taka potrzeba rodzi się w człowieku, wówczas prawie z całą pewnością zostanie przelana na papier. Człowieka, któremu powierzono przekazanie przesłania, nie zawrócą z drogi żadne wątpliwości. Napisanie książki stanie się dla niego imperatywem.
 
Książeczka ta, traktująca o duchowej drodze, nie została wyprodukowana, lecz narodziła się z wewnętrznej konieczności. Ryzykując dostanie się do budzącego wątpliwości towarzystwa, uznaję za swoje własne słowa Elihu, syna Barakeela, Buzyty ze szczepu Ram: „Gdyż słów jestem pełen, od wnętrza duch mnie przymusza”. Również dobrze rozumiem jego obawę, że jeśli nie przemówi, zostanie rozerwany niczym nowy bukłak. Widok omdlewającego Kościoła oraz działanie we mnie nowej duchowej mocy wytworzyły pragnienie, któremu nie mogłem się oprzeć. Niezależnie od tego, czy książka ta kiedykolwiek dotrze do szerokiej publiczności, czy nie, i tak musi zostać napisana, jeśli nawet jedynym skutkiem miałoby być sprawienie ulgi sercu obarczonemu ciężarem nie do uniesienia. Wraz z tym szczerym przedstawieniem genezy duchowej pozwolę sobie dodać (usuwając tym samym pewną pozorną sprzeczność), że nie uważam, aby książka ta była w jakiś sposób oryginalna lub posiadała jakiś głębszy poziom natchnienia, różny od tego, jakim cieszą się wszyscy słudzy Chrystusa. „Nacisk”, o którym mówię, to po prostu skutek wysiłku, aby być dobrym człowiekiem pośród złego świata i aby szanować Boga w pokoleniu chrześcijan, które wydaje się być skłonne oddawać chwałę wszystkim, ale nie Jemu.

Jeżeli mówimy o oryginalności, to ktoś już zwrócił uwagę, że od czasów Adama nikt nie jest całkiem oryginalny. „Każdy człowiek - powiedział Emerson - jest cytatem swoich przodków.” Mam jedną nadzieję, że książka ta będzie uwypukleniem właściwych treści we właściwym czasie. Jeżeli czytelnik odkryje w niej coś rzeczywiście nowego, wtedy jest on zobowiązany we własnym sumieniu odrzucić to, gdyż każda nowość w religii jest kłamstwem. (...)
Nie roszczę sobie żadnych praw do rzetelnej erudycji. Nie jestem autorytetem w nauczaniu, nigdy też nie próbowałem nim być. Czerpię pomoc stamtąd, gdzie ją znajduję, i daję memu sercu paść się na najzieleńszych pastwiskach. Stawiam tylko jeden warunek; mój nauczyciel musi znać Boga zgodnie ze słowami Carlyle'a: „inaczej niż tylko ze słyszenia” oraz Chrystus musi być dla niego wszystkim we wszystkim. Jeśli człowiek ma mi do zaoferowania tylko poprawną doktrynę,  wtedy z pewnością wymknę się podczas pierwszej przerwy, aby poszukać towarzystwa kogoś, kto na własne oczy widział, jak cudowna jest twarz Tego, który jest „narcyzem Saronu i lilią dolin”. Tylko taki człowiek może mi pomóc, nikt inny. (...)

Bo czyż nie jest to ta sama prawda, jedynie inaczej powiedziana: „Duch daje życie, ciało na nic się przyda”. Nauczanie Chrystusa kładło nacisk na ważność prawego życia wewnętrznego, i bez wątpienia było to jedną z głównych przyczyn odrzucenia Go przez faryzeuszy skupiających się na zewnętrznych aspektach wiary. Również Św. Paweł bezustannie głosił doktrynę o zamieszkiwaniu Chrystusa w człowieku. Historia pokazuje także, że Kościół zyskiwał bądź tracił swoją moc zależnie od tego, czy nauczał wiary wypełniającej ludzkie serce, czy też od tego odchodził.

Myślę, że jesteśmy w miejscu, w którym należałoby przestrzec przed powszechnym zwyczajem pokładania ufności w książkach. Trzeba naprawdę zdecydowanej zmiany myślenia, aby skończyć z tym błędem, który czyni książki i nauczycieli końcem drogi. Najgorszą rzeczą, jaką książka może uczynić chrześcijaninowi, jest pozostawienie po sobie wrażenia, że nie przyniosła mu niczego dobrego, zaś najlepszą rzeczą jest wskazanie mu drogi do Boga, którego on właśnie szuka. Zadaniem dobrej książki jest bycie dla czytelnika drogowskazem prowadzącym do Prawdy i Życia. Najlepiej służy temu książka, która szybko staje się niepotrzebna, gdyż jest podobna do drogowskazu, o którym się zapomina po bezpiecznym dotarciu do upragnionego portu. Zadaniem dobrej książki jest pobudzenie czytelnika do moralnego postępowania, do zwrócenia oczu na Boga oraz przynaglenie go do wytrwałego marszu naprzód. Więcej książka nie jest w stanie uczynić.

Należy jeszcze nieco powiedzieć o słowie „religia”, które pojawi się tutaj. Wiem, że wielu ludzi używało go bez zastanowienia, polegając na definicjach ukutych przez filozofów i psychologów. Chcąc być dobrze zrozumianym, wyjaśniam, że używając słowa „religia” mam na myśli: całą pracę Boga wykonaną w człowieku, jak i całą odpowiedź człowieka na wewnętrzne działanie Boga. Wyrażam w ten sposób działającą w duszy ludzkiej moc Bożą, którą dana osoba rozpoznaje i której doświadcza. Słowo to może mieć również inne znaczenia. Czasami będzie określeniem doktryny, innym razem znów wiary chrześcijańskiej lub samego chrześcijaństwa w jego najszerszym znaczeniu. Jest to słowo i dobre, i biblijne. Będę się starał używać go ostrożnie, ale proszę też czytelnika o przebaczenie, jeśli spotka je tu częściej, niżby sobie tego życzył.

Podróż na południe jest niemożliwa bez zwrócenia się plecami ku północy. Człowiek nie może niczego zasadzić, jeśli wpierw nie zaorze, ani nie może pójść naprzód, dopóki nie usunie przeszkód. Dlatego należy być przygotowanym na oznaki krytyki, pojawiające się z różnych stron. Uważałem za swój obowiązek sprzeciwianie się wszystkiemu, co stoi na drodze duchowego rozwoju. Taki sprzeciw jest prawie niemożliwy bez zranienia czyichś uczuć. Im droższy dla człowieka jest jego błąd, tym niebezpieczniejsze i trudniejsze jest skorygowanie go. Zawsze tak jest. Wszystko, co zostało tu napisane, poddaje pod kontrolę Słowa i Ducha. Nie tylko Słowa, ale Słowa i Ducha. „Bóg jest duchem - powiedział nasz Pan - potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.” I choć niemożliwe jest posiadanie Ducha bez posiadania choćby zadatku prawdy, to jednak na nieszczęście możliwe jest posiadanie skorupy prawdy bez Ducha. Mamy nadzieję posiadania i Ducha, i prawdy w pełni.

środa, 28 listopada 2012

Boży podbój - WSTĘP


Książka ta zawiera siłę i gorzkość leku. Gdy jednak zażyje się go ze skruszonym sercem i w wierze, zadziała skutecznie. Być może lek ten będzie nazbyt gorzki dla obecnego pokolenia - pełnego samozachwytu, wyczerpanego emocjonalnie przez pustkę słów i gadaninę niektórych przywódców, biegłych w używaniu gładkich i bezpiecznych frazesów teologicznych, którzy pomimo swych najlepszych intencji sami zostają zwiedzeni. Tylko pozbawieni nadziei skorzystają z zawartych tutaj myśli. Niech Pan powali wielu; niech się rozmnożą ci, którzy nadziei nie mają. Tylko wtedy będziemy mogli doświadczyć tego, co niektórzy z nas znają tylko ze słyszenia.


Znajdą się też tacy, którzy nie zgodzą się z pewnymi rzeczami, mówiąc: za dużo tego lub za dużo tamtego; lecz są to jedynie wybiegi. Nie wchodź w ich szeregi. Bo jeśli jest to tylko inne sformułowanie lub jeśli zwiastujący rozumie inaczej suwerenność, świętość, człowieczeństwo - a ma rację, to co wtedy zrobisz? Gdy studiowanie skórki na owocu nazbyt cię pochłonie, możesz pominąć jego miąższ.



Autor tej książki jest prorokiem, mężem Bożym; świadczą o tym zarówno jego życie, jak i nauczanie. On po prostu mówi, nie zwiastuje, nie smaga Bożym przesłaniem tych z nas, którzy są nędzarzami, choć wydaje się nam, że jesteśmy bogaci i że niczego nam nie brak. Nie bój się grzmotu tego języka. Nie lękaj się odważnej i rozdzieranej piorunami jego mowy. Gdyż do tych wszystkich, którzy usłyszą i do tych wszystkich, którzy usłuchają, przychodzi Boża odpowiedź - ON SAM.



William Culbmson

Prezydent Moody Bibie Institute



Książka AW Tozera “Boży podbój” jest praktycznie niedostępna.  Według wydawców nakład jest już wyczerpany i nie planują  dodruku. W związku z tym zwróciłem się do wydawnictwa Vocatio z prośbą o pozwolenie umieszczenia obszernych fragmentów na moim blogu. Pozwolenie uzyskałem  i dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vocatio możemy zapoznać się z tą kolejna cenną pozycją A.W. Tozera.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Nowe „Te Deum”

Po drugie, musimy w wierze poświęcić całe swe życie Jezusowi. Takie jest bowiem znaczenie słów „Wierzę w Jezusa Chrystusa”. Musimy wolitywnie i emocjonalnie związać się z Nim i być Mu posłusznym we wszystkich sprawach. To zobowiązuje nas do respektowania Jego nakazów, niesienia swego krzyża oraz do miłowania Boga i bliźniego.


Po trzecie, musimy umrzeć dla grzechu i żyć dla Boga, co musi być poprzedzone całkowitym otwarciem się na działanie Ducha Świętego. Musimy także przestrzegać samodyscypliny niezbędnej do tego, aby chodzić w Duchu Świętym i zdusić w sobie pożądliwość ciała.
Po czwarte, musimy śmiało odrzucić błahe wartości tego upadłego świata i odciąć się w duchu od wszystkiego, na co niewierzący „nastrajają” swe serca. Powinniśmy dozwalać sobie jedynie niewyszukanych, naturalnych przyjemności, które Bóg ofiarował nam tak, jak i wszystkim.

Po piąte, musimy posiąść i kultywować sztukę długiej i pełnej miłości medytacji majestatu Boskiego. To wymagać będzie od nas trochę wysiłku, albowiem gdy centrum zainteresowania człowieka stał się on sam, a nie Bóg, koncepcja majestatu prawa zanikła wśród rodu ludzkiego. Kiedyś teologia była kluczem do rozumienia życia. Dziś zastąpiły ją różne „humanizmy”. Dziewiętnastowieczny poeta Swinburne pisząc: „Chwała człowiekowi na wysokościach, albowiem jest on Panem rzeczy”, ofiarował współczesnemu światu nowe „Te Deum”. To wszystko trzeba zmienić przez dobrowolny akt woli, zmiany utrzymywać cierpliwym wysiłkiem umysłu.

Bóg jest Osobą i gdy przygotujemy nasze serca to ten cud może być poznany poprzez coraz bliższą z Nim znajomość. Być może, pod wpływem światła emanującego z Pisma świętego i przeobrażającego nasze życie wewnętrzne przyjdzie nam zmienić nasze dotychczasowe przekonania o Bogu i zaprotestować przeciwko powierzchowności wielu poglądów uchodzących dziś za chrześcijańskie. Możemy przez to na jakiś czas utracić przyjaciół i zostać okrzyczanymi za usiłujących być „bardziej papieskimi od papieża”, lecz nikt, kogo odstraszają takie konsekwencje nie jest godzien Królestwa Boga.

Po szóste, w miarę tego jak nasze poznanie Boga będzie coraz pełniejsze, powinniśmy służyć coraz większą pomocą naszym bliźnim. Święta wiedza nie została nam dana, abyśmy smakowali jej sami. Im lepiej będziemy znać Boga, tym większe będzie w nas pragnienie przełożenia nowo odkrytej wiedzy na czyny miłosierdzia zwrócone ku cierpiącym bliźnim. Wówczas Bóg, który dał nam wszystko, będzie nieustannie dawał przez nas.

Jak dotąd zajmowaliśmy się jedynie stosunkiem jednostki do Boga. Wiemy jednak, że gdy ktoś jest namaszczony olejkiem, jego zapach roznosić się będzie wszędzie. Tak samo wszelka pogłębiona wiedza o Bogu wkrótce zacznie oddziaływać na chrześcijan żyjących obok nas. Dzielenie się coraz intensywniejszym w nas światłem wiedzy powinniśmy poczytywać za obowiązek. Cel ten najpełniej możemy realizować, gdy w centrum naszego życia i działania mamy stale majestat Boga. Nie tylko nasze prywatne modlitwy powinny być wypełnione Bogiem, lecz także nasze śpiewanie, dawanie świadectwa, głoszenie kazań i pisanie powinno się ogniskować wokół naszego Przenajświętszego Pana i wychwalać Jego dostojeństwo i moc. Po prawicy Boga Ojca zasiada otoczony chwałą Syn Człowieczy, który godnie reprezentuje nas w niebie. My zaś zostawieni jesteśmy na chwilę wśród ludzi. Bądźmy zatem Jego godnymi posłami.

A.W. Tozer z książki „Poznanie Świętego”

piątek, 23 listopada 2012

Poznanie świętego Boga jest dobrowolnym Bożym darem

Z perspektywy wieczności, najpilniejszą potrzebą obecnej doby jest zapewne wyprowadzenie Kościoła z długiej niewoli babilońskiej i takie wywyższenie Boga, jak za dawnych dni. Jednak nie wolno jest nam myśleć o Kościele jako o ciele anonimowym, jako o mistycznej religijnej abstrakcji. To my, chrześcijanie, stanowimy Kościół i cokolwiek czynimy, czyni Kościół. Dlatego sprawa Kościoła jest osobistą sprawą każdego z nas. Aby postąpić krok naprzód, musimy zacząć od siebie.  Co my, przeciętni chrześcijanie, możemy zrobić, aby przywrócić Bogu Jego niegdysiejszą chwałę? Czy istnieje tajemnica, która by nam w tym pomogła? Czy istnieje sposób osiągnięcia indywidualnego odrodzenia, który można by stosować w obecnych czasach, w naszym konkretnym przypadku? Odpowiedź na te pytania brzmi: tak.
 
A jednak sama odpowiedź swym niepozornym brzmieniem może co niektórych rozczarować. Nie ma ona bowiem formy tajemnego kryptonimu czy mistycznego kodu, który z mozołem trzeba rozszyfrować. Nie odwołuje się do ezoterycznych praw podświadomości, ani do wiedzy okulistycznej, dostępnej tylko wtajemniczonym. Tajemnica, o której mowa, jest ogólnie dostępna i każdy wędrowiec może ją poznać. Brzmi ona od wieków: Zaprzyjaźnij się z Bogiem. Aby odzyskać utraconą moc, Kościół musi zobaczyć niebo otwarte i ujrzeć Boga chwały.

Lecz Bóg, którego powinniśmy mieć przed oczyma, nie jest Bogiem na użytek wszystkich. Nie jest Bogiem, który zawdzięcza swą popularność zdolności zapewniania ludziom sukcesów w ich życiowych przedsięwzięciach, któremu przymila się i kadzi. Bóg, którego musimy poznać to Majestat na niebiosach, Bóg Ojciec Wszechmogący, Stwórca nieba i ziemi, Bóg, który jedynie jest mądry, Bóg - nasz Zbawca. On zasiada na tronie ponad ziemią, rozpościera niebiosa niczym zasłonę i rozbija je niczym namiot, w którym ma zamieszkać. On wydobywa na światło dzienne Swe liczne gwiezdne zastępy i po imieniu zwołuje je mocą Swej potęgi. On widzi „próżność ludzkich poczynań i nie pokłada nadziei w książętach ani prosi królów o radę”.

Poznanie takiej Osoby niemożliwe jest przez samo przyswojenie sobie wiedzy. Przychodzi się do Boga poprzez mądrość, o której człowiek naturalny nic nie wie i wiedzieć nie może, albowiem tylko duchem można ją rozsądzać. Poznanie Boga jest zarazem najłatwiejszą i najtrudniejszą rzeczą na świecie. Łatwą, bo nie wymaga wiedzy zdobywanej wytężoną pracą intelektu, lecz jest czymś ofiarowanym za nic. Jak słońce bezinteresownie oświeca rozległe pola, tak poznanie świętego Boga jest dobrowolnym Bożym darem dla ludzi, którzy otwarli się, aby je przyjąć. Lecz poznanie Boga wymaga też trudu, ponieważ trzeba spełnić pewne warunki, a natura upadłego człowieka niechętnie się do nich nagina.

Pozwólcie, że powtórzę owe warunki, które podaje Biblia i które najświętsi ze wszystkich ziemskich świętych powtarzają od wieków. Przede wszystkim musimy odrzucić nasze grzechy. Przeświadczenie, że świętego Boga nie mogą poznać ludzie będący w pętach zła, nie jest w religii chrześcijańskiej niczym nowym. „Księga Mądrości” lub „Mądrość Salomona”, znacznie wyprzedzająca erę chrześcijańską, zawiera następujący ustęp: „Umiłujcie sprawiedliwość, sędziowie ziemscy! Myślcie o Panu właściwie i szukajcie Go w prostocie serca. Daje się bowiem znaleźć tym, co Go nie wystawiają na próbę, objawia się takim, którym nie brak wiary w Niego. Bo przewrotne myśli oddzielają od Boga, a Moc, gdy ją wystawiają na próbę, karci niemądrych. Mądrość nie wejdzie w duszę przewrotną, nie zamieszka w ciele zaprzedanym grzechowi. Święty Duch karności ujdzie przed obłudą, usunie się od niemądrych myśli, wypłoszy Go nadejście nieprawości”.(Mądr. 1:1-5)  Tę myśl również znaleźć można w wielu miejscach Pisma świętego, a zapewne najbardziej znane słowa pochodzą od Jezusa Chrystusa: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą".(Mat. 5:8)

A.W. Tozer z książki „Poznanie Świętego”